Jerozolima mistyczna – Jerozolimski pępek świata
Niezwykły krajobraz, sielankowe wzgórza, wszelkie bogactwa i wojowniczy muzułmanie – taki obraz przekazany przez krzyżowców i pielgrzymów, a następnie przez stulecia interpretowany przez artystów utrwalał się w świadomości Europejczyków. Czy to obraz aktualny? Współcześnie zaś poznajemy jedynie skrawki jerozolimskiej rzeczywistości przez pryzmat mediów. Także Ściana Płaczu na okładkach nielicznych albumów fotograficznych daje niekompletne wyobrażenie o mieście trzech wielkich monoteistycznych religii. Dzisiejsza Jerozolima nie tylko skłania do refleksji, ale zaskakuje i szokuje. Przyjechałem tu po krwawej wojnie z Hamasem gdy hałas wybuchów dochodzący z pobliskiej Strefy Gazy ledwie ucichł i nie wiadomo na jak długo…
Spis treści
- Stare miasto
- Bazylika Świętego Grobu
- Grób Chrystusa
- Dzieje Świętego Krzyża
- Zakonnicy w Jerozolimie
- Tajemnice Bazyliki Świętego Grobu
- Zabytki Jerozolimy
- Restauracje w Jerozolimie
- Osobliwości Jerozolimy
- Ulubieńcy czarownic
- Obłęd jerozolimski
- Góra Oliwna i Dolina Cedronu
- Wieczernik
- Droga krzyżowa w Jerozolimie
- Wrażenia z uniwersytetu w Jerozolimie
- Betlejem i stajenka betlejemska
- Wojsko na ulicach Jerozolimy
- Jerozolima chasydów
- Ostatnia noc w Jerozolimie
- Lotnisko w Tel Awiwie
- Bibliografia
- Komentarze
Stare miasto
Święte Miasto zwane przez jego żydowskich mieszkańców „Jeruszalaim”, a przez arabskich „Al-kuds” – było zburzone, odbudowane, znowu zburzone i odbudowane, ponownie zburzone i odbudowane, przebudowane i jeszcze raz przebudowane. Z zaciekawieniem obserwuję te pokłady architektoniczne. Mijam wysokie palmy, przechodzę przez Bramę Damasceńską i po przekroczeniu murów wzniesionych przez tureckiego sułtana odnoszę wrażenie, że znalazłem się w innym świecie.
Mieszkam w samym tętniącym sercu Jerozolimy, w czterechsetletnim budynku na granicy dzielnic chrześcijańskiej i muzułmańskiej, tuż przy VII stacji drogi krzyżowej. Z tarasu na dachu hotelu roztacza się widok wart skarbów Salomona. Za rogiem piętrzy się bazylika Grobu Świętego. W powietrzu unosi się zapach kadzideł i przypraw korzennych. Znaczna część starego miasta to odwieczny bazar okalający kościoły, meczety i synagogi. Jedynie dzielnica żydowska jest dość schludna, z nowszą zabudową i główną drogą Cardo (wytyczoną przez Rzymian gdy miasto nosiło nazwę „Aelia Capitolina”), ale najwięcej uroku mają dzielnice muzułmańska i chrześcijańska. Towary z całego Bliskiego Wschodu, kolorowe tkaniny z orientalnymi wzorami, metalowe naczynia, perskie dywany, arabska biżuteria i pokryte „świętym kurzem” dewocjonalia przepełniają gęstą tkankę wąskich uliczek. Jako że Jerozolima położona jest na wzgórzach, chodniki są często pochyłe lub mają postać schodów. Ściany domów z charakterystycznego jasnożółtego kamienia jerozolimskiego, nadbudowywane przez stulecia, rzucają głęboki cień i może zawaliłyby się, gdyby nie to, że często połączone są szerokimi łukami. Pozostawiono w nich kwadratowe otwory, które zapewniają minimalne oświetlenie tak zadaszonych ulic.
Jerozolima jest niesamowitym tyglem kultur. Barwny gąszcz ludzi, który przemierza ją wzdłuż i wszerz, stanowią: Arabowie, chasydzi (jakby nerwowo podążający w kierunku Ściany Płaczu), duchowni najczęściej wschodnich kościołów chrześcijańskich i przyjezdni z całego świata. Na ulicach panuje zgiełk, pokrzykują przekupnie i tragarze usiłujący przepchać się z towarami w charakterystycznych drewnianych wózkach albo niesionymi na głowie. Sprzedawcy są nadmiernie uprzejmi i próbują na różne sposoby zachęcić do oglądnięcia sklepików, oferują „specjalne ceny”, częstują potencjalnych klientów kawą z kardamonem, nazywają przyjaciółmi, zagadują jak mogą. Po zrobieniu zakupów – wręczają wizytówki, życzą szczęścia i błogosławią. Targowanie się jest w dobrym tonie. Nie wszystkie wonie są tu miłe – jedna z wąskich ulic jest w całości targiem mięsnym duszącym smrodem tak odrażającym, ze przyprawiającym o łzy. Słychać odgłosy papug, mieszają się modlitwy pielgrzymów w różnych językach i jakby usiłujące je zagłuszyć nawoływania muezinów (z wszystkich meczetów jednocześnie, co dla ucha Europejczyka sprawia wrażenie dzikiego wycia). Z początku łatwo się w tej gmatwaninie zgubić, ale pomoc w odnalezieniu drogi z entuzjazmem oferują ubogie arabskie dzieci (po czym szepczą pod nosem „give money!”). W zależności od części miasta rozbrzmiewa arabska muzyka albo śpiewy żydowskie (wyłącznie mężczyzn, gdyż kobietom śpiewać nie przystoi), słychać powitania „Salam alejkum!” bądź „Szalom!”.
Bazylika Świętego Grobu
W Jerozolimie najciekawsza moim zdaniem jest bazylika Pańskiego Grobu – najważniejszy kościół chrześcijański. Kościół zaskakujący i dziwny, imponujący, ale i chaotyczny zarazem. Bez wielkiej tajemnicy, którą w sobie kryje, chrześcijaństwo nie miałoby sensu. Świątynia ta – choć u początków swojej historii miała inna bryłę – powstała niemal dwa tysiące lat temu. Ze względu na zwartą zabudowę nie mogłem podziwiać całej bazyliki z zewnątrz, a nawet nie od razu do niej trafiłem. Żeby poznać ją dokładniej przychodzę tu codziennie. Już przy wejściu wrażenie robią na mnie potężne drewniane wrota i znajdujący się za nimi Kamień Namaszczenia, który zgodnie z tradycją leży w miejscu, w którym Józef z Arymatei namaścił ciało Jezusa mirrą i aloesem i owinął płótnem (z dużym prawdopodobieństwem tożsamym z Całunem Turyńskim). Owiewają mnie niesamowicie przyjemne zapachy palonej mirry i olibanum (żywicy kadzidłowca używanej już w starożytności i niegdyś przez krzyżowców, zwanej tu z angielskiego „frankincense”, a w polskich cerkwiach – ładan) oraz błogi chłód świątynnego wnętrza. Wonne opary unoszą się niczym modlitwa do Boga, a zapach palonego tu przez Greków czarnego bizantyjskiego kadzidła moim zdaniem przybliża człowiekowi raj.
Po stromych schodach wchodzę na Golgotę, gdzie postawiono kaplice – dość prostą katolicką i prawosławną w stylu bizantyjsko-greckim. Jednak ołtarz kaplicy katolickiej jest szczególnie drogocenny, a na sklepieniu nad nim zobaczyć można jedyny zachowany na Golgocie fragment mozaiki z czasów krzyżowców. Skała jest obudowana, ale częściowo widoczna za szkłem. Pod prawosławnym ołtarzem dotykam otworu wykutego przez Rzymian pod Krzyż.
Grób Chrystusa
W kościele zachwyca mnie wielka rotunda zwana Anastasis (Zmartwychwstanie), a na jej środku kaplica z Grobem Świętym. Podczas budowy bazyliki podjęto trud usunięcia otaczającej go skały. Przez małe wejście, nad którym wiszą lampy oliwne, przechodzę do ciasnej Kaplicy Anioła i wpatruję się w niewielki ołtarz z fragmentem kamienia wspomnianego w Ewangeliach. Jeszcze mniejszy otwór prowadzi mnie dalej do komory grzebalnej, a tam dotykam pękniętej gładkiej marmurowej płyty na skalnej półce – na skale tej spoczywało ciało Chrystusa.
Mam świadomość, że są to w zasadzie ruiny Świętego Grobu. Rzymianie usytuowali tu świątynię Wenus, prawdopodobnie chcąc w ten sposób stłumić kult wczesnochrześcijański (powyżej na Golgocie mógł stać posąg bogini), a wzniesiona później bazylika została zburzona przez Persów. Odbudowana bazylika bizantyjska została zburzona podczas arabskiego podboju Jerozolimy, a w szczególności zniszczono sam grób Jezusa. Bazylika została odbudowana i wielokrotnie przebudowywana, przy czym ostateczny kształt nadali jej krzyżowcy. Kolumny wokół rotundy pochodzą z fasady świątyni rzymskiej. Czuję, że ten niezwykły kościół jest tak stary, jak tylko może być, a edykuł nad Grobem Chrystusa miejscami pęka i ugina się pod własnym ciężarem (dlatego w czasach kolonii brytyjskiej wzmocniony został żelaznymi obejmami, na których pielgrzymi zapalają cienkie prawosławne świece). Na myśl, że to właśnie tu rozegrały się najważniejsze wydarzenia Nowego Testamentu i do tego miejsca ciągnęły rzesze krzyżowców z całej Europy, przechodzą mnie ciarki. Wyobrażam sobie jak donośnie brzmiało Te Deum odśpiewane tu przez uczestników pierwszej wyprawy krzyżowej po zdobyciu Jerozolimy i okrutnej masakrze jej ludności (zdobycie Jerozolimy na zawsze pozostało bolesną raną w świadomości muzułmanów).
Pod Golgotą odwiedzam grotę z pęknięciem po trzęsieniu ziemi – w grocie tej zgodnie z tradycją pochowana została czaszka Adama, na którą miała kapać krew Zbawiciela. W pobliżu są kaplice z pierwszej polowy IV w. upamiętniające ostatnie wydarzenia z życia Jezusa. Dostrzegam ludzi w milczeniu przytulających twarze do kamiennego ołtarza Kaplicy Wyszydzania. Dalej mijam Kaplicę Rozdzielenia Szat i Kaplicę Świętego Longinusa (żołnierza, który Włócznią Przeznaczenia otworzył bok Zbawiciela i został obmyty „krwią i wodą”, czyli jak sądzę opadniętymi czerwonymi krwinkami i oddzielonym osoczem). Poniżej mieści się Kaplica Świętej Heleny z połowy XII w. Wchodzę do niej powoli wielkimi schodami po drodze mijając liczne krzyże jerozolimskie wykute na ścianach przez krzyżowców i pielgrzymów. Echo niesie odgłosy kroków. Niezwykły nastrój tego miejsca potęguje ormiańska mozaika, ołtarz świętej cesarzowej Heleny, ołtarz poświęcony Dobremu Łotrowi – pierwszemu ogłoszonemu świętemu chrześcijańskiemu oraz duży obraz przedstawiający odnalezienie Krzyża. Schody prowadzą mnie jeszcze niżej do wykutej w skale cysterny, w której według tradycji św. Helena odnalazła trzy krzyże (istnienie cysterny sugeruje, że kiedyś znajdował się tu ogród). Drugi korytarz odchodzący z Kaplicy Świętej Heleny jest zwykle zamknięty i prowadzi do zapomnianej przez wieki, a niedawno odkrytej kaplicy św. Wartana. Widnieje tam na ścianie okręt rzymski z II w., a pod nim enigmatyczna inskrypcja „DOMINEIVIMVS” czasem tłumaczona jako „Panie, musimy wracać” (po łacinie „Domine ivimus” dosłownie znaczy „Panie, poszliśmy” i może być nawiązaniem do Psalmu 122: „Uradowałem się, gdy mi powiedziano: Pójdziemy do domu Pańskiego” – „in domum Domini ibimus” i w tym kontekście znaczy raczej „Panie, przyszliśmy”).
Kamienna posadzka w bazylice jest niejednolita, wytarta lub zniszczona i uświadamia mi, że świątynia jest w istocie kompleksem wielu budynków. W kilku miejscach dostrzegam, pod szklanymi osłonami, skałę Golgoty – białą, gdzieniegdzie z czerwonymi żyłami. Wszystko to sprawia ogromne wrażenie. Bazylika w Jerozolimie jest najbardziej niezwykłym, tajemniczym i mistycznym miejscem jakie widziałem. Wbrew sceptykom jest wiele przekonujących argumentów za tym, że to rzeczywiście tu, a nie gdzie indziej, odbyło się ukrzyżowanie, a w pobliżu znajdują się pozostałości autentycznego grobu Chrystusa. Zgodnie z opisem w Nowym Testamencie powinien się on znajdować poza miastem, a zatem lokalizacja bazyliki zastanawia mnie. Jednak w I wieku obszar ten musiał znajdować się poza murami – Żydom nie wolno było bowiem chować zmarłych w ich obrębie. (Więcej na ten temat napisałem w komentarzu poniżej).
Inne ciekawe miejsce to bogaty w ornamenty i mieszczący trony patriarchów katolikon, który powstał przez zadaszenie dziedzińca naprzeciwko Grobu. Na dziedzińcu tym moją uwagę przykuwa kamień nazywany omphalos (pępek). Według średniowiecznych kosmologów miało to być geograficzne i mistyczne centrum świata. W całej bazylice jest mnóstwo drzwi, drzwiczek, kaplic, schodów, balkonów, głazów, fragmentów kolumn, wmurowanych płyt, często poczerniałych obrazów, ikon, lamp, drabin, krat, drewnianych pokryw i ogromnych świeczników. Myślę że w zależności od wrażliwości odwiedzających, to pasjonujące archiwum historii Jerozolimy i najważniejsze miejsce chrześcijańskiego kultu może niektórych rozczarować i wydać się „skrzyżowaniem placu budowy z przechowalnią starych mebli”.
Dzieje Świętego Krzyża
W skarbcu bazyliki do dziś przechowuje się niewielki kawałek Krzyża Świętego. Po odnalezieniu w IV w. pozostałosci Krzyża umieszczono w srebrnym relikwiarzu. Adorowano je na Golgocie i w obecności biskupa Jerozolimy można je było dotknąć czołem i pocałować. Porządku pilnowali diakoni, szczególnie czujni po incydencie nadgryzienia drewna przez całującego pragnącego posiąść cząstkę bezcennej relikwii. Dzieje Krzyża Świętego były burzliwe: walczono o niego, oddzielano części, ukrywano. Pierwsi krzyżowcy po przybyciu do Jerozolimy stosując tortury odebrali wielce uszczuplony już Krzyż od chrześcijan bizantyjskich, poczym nosili go na czele armii przed bitwą. W XII w. zrabował go sułtan Saladyn i ta najcenniejsza relikwia zaginęła bezpowrotnie. Jednakże znaczny fragment wcześniej wywieziony z Ziemi Świętej przez cesarzową Helenę przejęli uczestnicy czwartej wyprawy krzyżowej po opanowaniu – zamiast Palestyny – chrześcijańskiego Konstantynopola (którego złupienie, dewastacja i okrutna rzeź przyczyniły się do Wielkiej Schizmy i antagonizmu między Grekami a łacinnikami). Drewno podzielono na kawałki i na drzazgi, które trafiły do wielu kościołów w Europie, a niesnaski między Kościołem katolickim a prawosławnym trwają do teraz.
Zakonnicy w Jerozolimie
Pieczę nad tym rozbudowywanym przez stulecia kościołem sprawuje kilka ugrupowań z różnych odłamów chrześcijaństwa, które nie mogą dojść do porozumienia. Symbolem tej niezgody jest drabina stojąca od ponad stu pięćdziesięciu lat przy oknie wysoko na fasadzie. Często się jej przyglądam. Nikt jej nie zdjął, bo zgodnie z ustalonym w 1853 roku status quo nie wolno nic zrobić na wspólnej przestrzeni bez konsensusu wśród ugrupowań. Poszczególne obszary, nawet odcinki między kolumnami rotundy, mają precyzyjnie określoną przynależność. Zawiść między wspólnotami jest tak ogromna, że przed paru laty przed Świętym Grobem doszło do bijatyki na pięści między fanatycznymi zakonnikami ormiańskimi i greckimi. Zajście było na tyle poważne, że musiał interweniować oddział policji (to skłócenie zakonników nie jest w Jerozolimie czymś nowym – w stanie skłócenia znajdowało się już Królestwo Jerozolimskie, lenno Stolicy Apostolskiej). Straż nad wejściem do edykułu sprawuje postawny i głośno rozmawiający Grek, natomiast piecze nad kluczami do wrót świątyni od wieków sprawują… Turcy (dzięki czemu żaden z zakonów nie jest tym przywilejem wyróżniony). Bardzo ciekawy wydał mi się etiopski erem na dachu bazyliki, nad Kaplicą Świętej Heleny. Afrykańscy zakonnicy mieszkają tam w lepiankach, przez co zakon przypomina murzyńską wioskę. Podobny charakter ma przylegająca do kościoła etiopska kaplica.
Tajemnice Bazyliki Świętego Grobu
W jednym z zakamarków bazyliki odnajduję symboliczne więzienie Chrystusa, w polskiej tradycji nazywane Ciemnicą (w innej części miasta odwiedziłem Więzienie Chrystusa uznawane przez wielu chrześcijan za autentyczne). Po chwili uświadamiam sobie, że nie jestem tu sam. Jakaś kobieta modli się skulona, twarzą dotyka posadzki. Mroczne i spowite w ciemność są także wyższe kondygnacje, niedostępne dla zwiedzających. Udało mi się uprosić zakonnika ormiańskiego, żeby wpuścił mnie do kaplicy na galerii rotundy. Niechętny moim naleganiom w końcu otworzył kratę na schodach – tuż za miejscem, gdzie zgodnie z tradycją podczas ukrzyżowania stały trzy Marie („Matka Jego i siostra Matki Jego, Maria, żona Kleofasa, i Maria Magdalena”) i zostawił mnie na kwadrans samego. Kolejnych chętnych, którzy zobaczyli mnie, gdy wychodziłem, już nie wpuścił. Z galerii jest intrygujący widok na edykuł Grobu Chrystusa, pokryty grubą warstwą kurzu i jakby popiołu. Słyszałem, że od wielu wieków w każdą prawosławną Wielką Sobotę z Grobu rozbłyskuje Święty Ogień, często w formie kuli, samoczynnie pojawia się w różnych miejscach bazyliki i zstępuje na świece trzymane przez pielgrzymów, jednak tylko prawosławnych. Ten cudowny ogień z początku podobno nie parzy. Patriarcha grecki wynosi z Grobu dwie zapalone świece i w atmosferze gorącej jak na stadionie przekazuje ogień pozostałym patriarchom i pielgrzymom, a w końcu światło jerozolimskie trafia do wielu miejsc na świecie. Kościół katolicki zachowuje wobec tego tajemniczego pojawiania się ognia sceptycyzm (bo czy nie wystarczy, że pochodzi on ze świętego miejsca?). Moją ciekawość budzi nieświecąca lampa oliwna zamontowana na edykule w dziwny sposób – jest niewidoczna z dołu. Później dowiedziałem się o sztuczce stosowanej przez średniowiecznych magów – mieszanina białego fosforu i rozpuszczalników o odpowiednio dobranej lotności zapala się gwałtownie w wyznaczonej chwili, gdy ciecz wyparuje i fosfor skontaktuje się z powietrzem.
Im dłużej przebywam w bazylice, tym więcej odnajduję niezwykłych przedmiotów. W kaplicy franciszkańskiej jest fragment słupa ubiczowania, a w jej zakrystii dostrzegam przechowywany w gablocie miecz Gotfryda z Bouillon, półlegendarnego rycerza, jednego z przywódców pierwszej wyprawy krzyżowej i Obrońcy Grobu Świętego (bohatera eposu rycerskiego Jerozolima Wyzwolona). Gotfryd z Bouillon wraz ze swoim bratem Baldwinem I, królem Jerozolimy, spoczął w kaplicy Adama, jednak ich łacińskie grobowce zostały zniszczone przez ortodoksyjnych Greków i odnalazłem jedynie ich pozostałości zamienione na siedziska. Z relacji pielgrzyma z XIII w. wynika, że marmurowe sarkofagi stały też przy wejściu na dziedziniec naprzeciwko Świętego Grobu i tu spoczął Król Trędowaty (Baldwin IV). Kolejne niezwykłe miejsce w Bazylice to ołtarz nieopodal nieczynnej Bramy Krzyżowców, który upamiętnia ukazanie się zmartwychwstałego Chrystusa św. Marii Magdalenie.
Któregoś dnia zapuściłem się dalej, w mroczną kaplicę zakonników syryjskich, do której mało kto wchodzi (uległa pożodze i do dziś nie przywrócono jej dawnej świetności). Wejście schowane jest za edykułem Grobu Chrystusa, między pogrążonymi w cieniu kolumnami podtrzymującymi sklepienie rotundy. Ponadto bliska obecność ponurych zakonników koptyjskich, którzy przez cały czas podejrzliwie pilnują swojej kapliczki przylegającej do tylnej ściany edykułu i jednocześnie do pozostałości skały, w której wykuty był Święty Grób, nie zachęca do badania okolicy (zakonnicy z rożnych zgromadzeń nawet śpią wewnątrz bazyliki, żeby inni nie zajęli ich przestrzeni). Wewnątrz prawie pustej kaplicy syryjskiej, przesiąkniętej kwaśnym zapachem zgliszczy, są pozostałości zdaje się ołtarza, kilka poczerniałych ikon, kadzideł i ledwo widoczne freski. Na końcu pomieszczenia intryguje mnie wykuty w skale tajemniczy niski korytarz. W jego gardzieli wisi zapalona lampa oliwna, zatem ktoś tam jednak musi wchodzić. Dalej tunel ginie w mrokach. Nie mogłem się powstrzymać, aby nie sprawdzić dokąd prowadzi i mimo warstw kurzu i ciemności schylony powoli przedostałem się głębiej. Dopiero gdy lampą błyskową rozświetliłem drogę, zorientowałem się, że wokół wykute są antyczne wnęki grobowe. Od zakonników dowiedziałem się później, że znajduje się tu domniemane miejsce pochówku świętego Józefa z Arymatei. Groby te datowane są na I w., co dowodzi, że w czasach Chrystusa był tu cmentarz. Gdy raz po raz błyskałem fleszem, z oddali dobiegło jakby przytłumione i niesione echem kołatanie do głównych drzwi bazyliki. Był to znak, że kościół będzie za chwilę zamykany na noc za pomocą ogromnego mechanizmu zamka (żeby się do niego dostać klucznik używa drabiny, którą następnie przez okienko podaje zakonnikom do środka). Czym prędzej wydostałem się z grobów i pospieszyłem do wyjścia.
Główna brama świątyni budzi we mnie respekt – jest ogromna, drewniana, na wskroś przesiąknięta duchem czasu. Zawieszona jest na kolumnach spękanych po trzęsieniu ziemi i poczerniałych od potu i śliny całujących je przez stulecia pielgrzymów. Na kolumnach tych wyryte są krzyże, archaiczne napisy syryjskie i symbole, których nie umiałem rozszyfrować. Przed bazyliką rozpościera się atrium z elementami architektonicznymi stanowiącymi pozostałości po krzyżowcach. Są tu między innymi szerokie schody i przewrócone kolumny na których lubię odpoczywać oraz grób krzyżowca Filipa d’Aubigny chroniony drewnianą pokrywą. Do fasady bazyliki przylega Kaplica Franków – prowadzą do niej strome schody, a za nią jest Golgota. Do atrium przylega grecki zakon Abrahama, a po przeciwległej stronie – cerkiew, która w czasie mojego pobytu otwarta była tylko raz dla większej rosyjskiej pielgrzymki (pielgrzymek z byłych republik Związku Radzieckiego przyjeżdża tu wiele). Któregoś dnia byłem świadkiem, jak przed bazylikę wjechał na rowerze muzułmański chłopiec. Tureccy odźwierni z wielkim krzykiem przegonili go z tego chrześcijańskiego miejsca kultu. Naprzeciwko ciągnie się ściana meczetu Omara, którego zbudowanie zapobiegło zamienieniu Bazyliki w świątynie muzułmańską. Odległości między świątyniami są na tyle małe, że do kościoła przez otwarte wrota regularnie dobiegają nawoływania z głośników „Allahu Akbar” (Bóg jest największy), które echo niesie aż do kaplicy świętej Heleny. Miejscowi muzułmanie nazywają bazylikę Grobu Pańskiego po prostu „the church”.
W koptyjskim kościele Królowej Heleny, tuż obok Bazyliki, zwiedzam ogromne podziemne jezioro, które w czasach krzyżowców dostarczało wodę pitną. Miejsce to zachwyca niezwykłą akustyką.
Zabytki Jerozolimy
Bardzo ładna, przestronna i elegancko ozdobiona ikonami i obrazami jest cerkiew pod wezwaniem św. Aleksandra Newskiego. Jeszcze większe wrażenie zrobiła na mnie ormiańska katedra św. Jakuba i odprawiane tam nabożeństwa w jednym z najstarszych obrządków chrześcijańskich (Armenia była pierwszym państwem, które przyjęło chrześcijaństwo jako oficjalną religię). Prastary kościół zdobią kafelki na ścianach, gęsto rozwieszone lampy oliwne, na posadzce – dywany. Sklepienia pokrywa szkliwo odwiecznej sadzy. Charakterystyczne dla tego kościoła są zwijane w rulon kotary nad drzwiami i deski zawieszone na fasadzie pełniące rolę dzwonów oraz ornamentalne płaskorzeźby w kształcie różnorodnych ormiańskich krzyży. Zachwyciły mnie niezwykłe habity mnichów z czarnymi szpiczastymi kapturami na kształt góry Ararat i ich mocny, głęboki śpiew kontrastujący z chaotycznym zgiełkiem ulicy. W Jerozolimie nie sposób też nie zauważyć charakterystycznych czapek noszonych przez duchownych Koptów (potomków rdzennych Egipcjan) – czarnych, zdobionych sześcioma białymi krzyżami po obu stronach i jednym z tyłu, symbolizującymi dwunastu apostołów i Chrystusa. Jerozolima to także miasto różnorodnych, często majestatycznych nakryć głowy.
Na pobliskim Muristanie, dawnym terenie kwater i szpitala krzyżowców, jest jedna z moich ulubionych ulic – Muristan Road. Z perspektywy standardów starego miasta należałoby ją nazwać elegancką promenadą. Stoi przy niej monument upamiętniający kolebkę Suwerennego Rycerskiego Zakonu Szpitalników św. Jana z Jerozolimy, zwanego też Zakonem Kawalerów Maltańskich (w Jerozolimie swój początek miał też Zakon Ubogich Rycerzy Chrystusa i Świątyni Salomona, czyli zakon templariuszy oraz Zakon Szpitala Najświętszej Marii Panny Domu Niemieckiego, czyli Zakon Krzyżacki, którego obecny Wielki Mistrz ma siedzibę w Wiedniu). Nieopodal w centrum Muristanu znajduje się względnie nowa, bo nieco ponad stuletnia fontanna. Charakteru temu miejscu nadają stare łuki i filary będące zapewne pozostałością dawnych budynków.
Fascynuje mnie ołowiana kopuła greckiego kościoła pod wezwaniem św. Jana Chrzciciela, w którym ponoć przechowywany jest fragment czaszki patrona. Relikwiarz głowy świętego odnaleziono w krypcie pod ołtarzem, która przez stulecia wypełniła się rumowiskiem. Kościół ten liczy sobie tysiąc lat (od odbudowania na planie oryginalnej świątyni z V w.) i tylko w niewielkim stopniu został w tym czasie zmieniony. Wejście do niego odnajduję dopiero na dziedzińcu kryjącym się za niewielką furtką na pobliskiej Christian Quarter Road. Na ulicy tej poruszają mnie świetnie zachowane i nadal używane fragmenty rzymskiej drogi z I w., a na krzyżującej się z nią David Street (Suq El-Bazar) intrygują niepozorne metalowe schodki prowadzące na kamienne dachy. Mimo palącego słońca wydostaję się po nich ponad kojące cienie ulicy. Mijam ścianę obwarowaną workami z piaskiem i zwieńczoną zwojami drutu kolczastego oraz wieżyczkę strażniczą z izraelską flagą. Jerozolima to również miasto fortec. Po rumowisku dostaję się tam, gdzie mało kto się zapuszcza. Gdzieniegdzie, między kamieniami rosną malwy. Stąd dobrą godzinę wpatruję się w tłum kłębiący się poniżej. Czuję, że po raz pierwszy od długiego czasu nie jestem w ruchu. Mam poobijane nogi, naciągnięte ścięgna, wytarte ubranie i skórę wysuszoną wiatrem. Powoli zapada zmierzch. Przyglądam się kopule bazyliki i świecącemu na czerwono krzyżowi. Próbuję sobie uświadomić, które budynki sąsiadują z bazyliką. Analizuję moją szczegółową mapę, z którą nigdy się nie rozstaję. A w nocy śni mi się, że szybuję na latającym dywanie nad Jerozolimą i spoglądam na nią z góry i że zagadkowy labirynt ulic raptem staje się zupełnie jasny i oczywisty.
Rano realizuję swój pomysł. Szybkim krokiem udaję się w stronę siedziby patriarchatu greckiego i przekupuję strażnika, który bez słowa wpuszcza mnie na dach klasztoru. Stamtąd wdrapuję się na nieczynny taras obok wieży krzyżowców, której górna część runęła w XVII w. i dalej – na dach bazyliki. Poniżej przed sobą mam erem etiopski, całe stare miasto, wieże, kamienne dachy, miejsca ogrodzone i niedostępne, a gdzieniegdzie małe ogrody i palmy. Łapczywie wchłaniam ten widok, rześki jak poranne powietrze. Na dole w atrium widzę, wielkości mrówek z tej wysokości, pierwszych pielgrzymów. Wielu z nich przybyło z Indii (chrześcijaństwo dotarło tam bowiem za sprawą św. Tomasza jeszcze wcześniej niż do Europy). Na kopule tuż nade mną, niczym na wyciągnięcie ręki, tkwi charakterystyczny krzyż. Zafascynowany tym widokiem Jerozolimy udałem się też na wieżę luterańskiego kościoła Zbawiciela, a także na wysoko usytuowany taras kawiarni na Muristanie.
Nie udało mi się wejść na Wzgórze Świątynne. Udostępnione jest dla turystów tylko trzy dni w tygodniu przez ledwie parę godzin, które pokrywają się z godzinami mojej pracy. W ten jedyny dzień, kiedy mogłem pójść, nie przepuściła mnie ochrona, bo miałem w plecaku laptopa. Podobno przy wejściu do meczetów stawiane są często absurdalne wymagania, np. trzeba mieć ciemne „arabskie” oczy, ale wystarczy podrzucić kilka szekli, żeby przestało to mieć znaczenie. Pewien stary Żyd, który mówił po amerykańsku, przekonywał mnie, że to dobrze, że nie wszedłem na wzgórze, bo każdego kto stąpa po Świętym Świętych, musi spotkać przekleństwo. Przychodzi mi na myśl, że istotnie przekleństwo spotkało tajemniczych templariuszy, którzy tutaj mieli pierwszą siedzibę (zakon został oskarżony między innymi o herezję i oddawanie czci diabłu, a następnie zlikwidowany przez papieża, przy czym wielu templariuszy łącznie z wielkim mistrzem spłonęło na stosie; jednak ostatecznie papież cofnął zarzut herezji).
Żydzi podważają rangę meczetów na Wzgórzu Świątynnym, która według nich miała uzyskać swą moc dopiero po utworzeniu państwa Izrael, a muzułmanie w odpowiedzi kwestionują historyczną doniosłość i świętość Ściany Płaczu dla Żydów.
Odwiedzam synagogę w tunelu przy Łuku Willsona, a miejsce to położone jest być może jeszcze bliżej Świętego Świętych niż Ściana Płaczu. Jednak nie przepadam za „lotniskowymi” kontrolami, dlatego bezpośrednio przed Ścianą Płaczu (zwaną tu „Kotel”) bywałem nieczęsto. Poza modlitwą, polegającą na poruszaniu całym ciałem i czytaniu świętych ksiąg na głos, główną czynnością wykonywaną tam przez chasydów są rozmowy przez telefony komórkowe. Zapewne wzmacniają one więź rodzinną, a zatem są stosowne, a może nawet pożądane w tym najbardziej czczonym przez nich miejscu. A są to telefony specjalnie zmodyfikowane, tak że praktycznie pozwalają wyłącznie na rozmowy głosowe i są zatwierdzone przez rabinów.
Restauracje w Jerozolimie
Koszerne jedzenie smakuje jakby lepiej przez sam fakt że jest koszerne, a jak i ono się znudzi, to można nieźle podjeść u Arabów. Do dokładnego zapoznania się z miejscową kuchnią przystępuję ze starannością należytą temu niezmiernie ważnemu zadaniu. Najbardziej popularny jest hummus (zwany też homus) – potrawa z ciecierzycy, która konsystencją przypomina pastę. Hummus bogaty jest w tryptofan, aminokwas z którego powstaje serotonina (neuroprzekaźnik wpływający na uczucie szczęścia, strukturalnie przypomina ją psychodeliczne LSD), a spożywanie pokarmów bogatych w tryptofan wzmaga wytwarzanie serotoniny. Z początku lekko kwaśny smak, którego nie potrafię do niczego przyrównać, wydaje mi się niezbyt przyjemny. Jednak po paru dniach uznaję hummus, z wymyślnie uformowanym zagłębieniem wypełnionym oliwą, posypany sezamem, udekorowany liśćmi pietruszki i zwieńczony ziarnkiem ciecierzycy, za najwspanialsze z dań. Według Palestyńczyków najlepszy hummus serwowany jest w niewielkiej restauracji Lina, miejscu kultowym, istniejącym od 35 lat i uchodzącym za niedościgniony wzór. A zatem w nie bez powodu zatłoczonej Linie raczę swoje podniebienie subtelnym hummusem polanym delikatną oliwą wydobywającą głębię smaku i przyozdobionym plasterkiem cytryny. Akcentu dodaje tahini – pasta z sezamu. Tak jak Palestyńczycy jem palcami, czym najwyraźniej zyskuję uznanie miejscowych. Dieta muzułmańska, podobnie jak żydowska, podporządkowana jest przepisom religijnym. Na przykład ubój zwierząt musi odbywać się według reguł halal, który w wielu krajach niemuzułmańskich budzi spore kontrowersje.
Ostatnio stołuję się u pół Ormianina pół Araba, chrześcijanina o imieniu Rimon, który swoich gości nazywa braćmi i siostrami, a za cel stawia sobie tak ich karmić, „żeby jedzenia pozostało, tak jak zostało po cudownym rozmnożeniu chleba i ryb”. Dietę urozmaicam daktylami, owocami loquat, zielonymi migdałami i świeżo wyciskanym sokiem z pomarańczy. Nęcą też tureckie słodycze: barazek, mamoul i mutabbaq. W wielu miejscach na ulicach przed barami siedzą Arabowie, grają w tryktraka i palą fajki wodne, których przyjemna woń rozchodzi się wokoło.
Palestyńczycy są w stosunku do obcokrajowców bardzo mili. Oczywiście widać ich ogromną niechęć, a wręcz odrazę, do Żydów. Manifestują ją szczególnie w piątki po zmroku, kiedy rozpoczyna się szabat i Żydom nie wolno rozniecać ognia (wtedy nawet windy w hotelach Nowego Miasta automatycznie kursują, a drzwi otwierają się co drugie piętro, gdyż naciśnięcie przycisku mogłoby spowodować przeskok iskry elektrycznej). I w tym czasie na niebie nad starym miastem dostrzegam fajerwerki…
Osobliwości Jerozolimy
Aby nie być intruzem pośród chasydów coraz liczniej o tej porze nadciągających ku Ścianie Płaczu, udaję się do dzielnicy muzułmańskiej. Tam obok III stacji drogi krzyżowej (jak informuje tablica pamiątkowa – przebudowanej po ostatniej wojnie światowej przez Polaków) mieści się Hospicjum Austriackie. Miejsce to jest tak bardzo wiedeńskie, że tu w Jerozolimie wydaje się kuriozalne. Niezbyt interesuje mnie tutaj tort wiedeński ani koncert muzyki Mozarta. Za to z dachu Hospicjum oglądam fascynujące widowisko. Zachodzące słońce gorącym światłem spowija stare miasto, rzuca ostatnie promienie na Wzgórze Moria, jeszcze przez moment przegląda się w złotej Kopule na Skale i ustępuje blademu księżycowi. W starym mieście nieubłaganie zapada mrok rozjaśniony gdzieniegdzie lampami sodowymi i światłem jarzeniówek powszechnych w jerozolimskich domach. Na ścianach tych domów widuje się często religijne znaki: w dzielnicy chrześcijańskiej są to krzyże i święte obrazy (większość świeckich mieszkańców tej dzielnicy to Arabowie wyznający Chrystusa), a na domach muzułmanów graffiti przedstawiające Mekkę (te świadczą o tym, że właściciel lokum odbył obowiązkową raz w życiu pielgrzymkę do świętego miejsca islamu). Wszędzie jest kłębowisko przewodów elektrycznych, czasem tak poplątanych, że aż zabawnie wyglądających. Moją uwagę zwracają wejścia do domów – Jerozolima to także miasto różnorodnych drzwi, przed którymi nierzadko zbierają się odpady. Co wieczór o tej porze na ulicach „grasują” rozpędzone traktorki ciągnące przyczepy na śmieci. Bezpieczeństwo przechodniów najwyraźniej nie jest priorytetem. Muszę naprawdę uważać, aby nie zostać przez nie rozjechanym i by w odpowiednim momencie schować się w jakiejś wnęce albo przywrzeć plecami do ściany. Przemykam się wąskimi ulicami z dzielnicy muzułmańskiej do chrześcijańskiej, dalej do ormiańskiej, żydowskiej i znowu do muzułmańskiej.
Ulubieńcy czarownic
W nocy Jeruzalem zamienia się w miasto kotów. Są wszędzie. Całe bezdomne kocie rodziny lub może kocie bandy wychodzą ze swych kryjówek by rozciągnąć pazury i zanurzyć kły we wszystkim co da się pożreć. Walczą między sobą o ochłapy ryb i resztki mięsa przylegające do kości porzuconych na ulicach. Wiele z tych wychudłych bestii ma tylko jedno ślepię, nadgryzione uszy, poszarpane futra, uszkodzone ogony i blizny na całym ciele. Te nieszczęsne i niespotykanie brudne stworzenia ludziom zazwyczaj nie pozwalają się do siebie zbliżyć i uciekają w popłochu. Tak dzikie są koty Jeruzalem. I nie wiadomo skąd się tu wzięły – w Biblii nie ma wzmianki na ich temat. Być może do Jerozolimy sprowadził je rząd Mandatu Brytyjskiego, aby wytępiły plagę myszy.
Obłęd jerozolimski
Nazajutrz naocznie się przekonałem, że faktycznie występuje „syndrom jerozolimski” spowodowany szokiem wywołanym rozbieżnościami między rzeczywistością a oczekiwaniami co do Świętego Miasta. Mój sąsiad z hotelu, Brazylijczyk, jest nim niestety dotknięty. Początkowo myślałem, że już odjechał, ale biedak na kilka dni zabarykadował się w pokoju, aż wreszcie obwinięty w prześcieradło z obłędem w oczach i z Biblią w ręku ruszył na ulice Jerozolimy by głosić rychły koniec świata. Niejednokrotnie widziałem też ludzi zachowujących się histerycznie pod wpływem religijnych przeżyć. Stare miasto przenika atmosfera fanatycznej gorączki i tylko w niektórych miejscach można zaznać trochę spokoju. Takim miejscem są ruiny Sadzawki Betesda czyli Sadzawki Owczej (nazwanej tak, gdyż myto tu zwierzęta składane w ofierze w świątyni), przy której Jezus uzdrowił chorego.
Góra Oliwna i Dolina Cedronu
Któregoś ranka aby odpocząć trochę od zgiełku bardzo wcześnie udaję się na Górę Oliwną, żeby zobaczyć Jerozolimę w świetle wschodzącego słońca. Z góry jak na dłoni widzę Dolinę Cedronu, którą Jezus przemierzał wielokrotnie oraz Bramę Złotą, najstarszą i najbardziej niezwykłą z wszystkich bram w murze otaczającym miasto (a są to dziewiętnastowieczna Brama Nowa oraz starszych siedem bram Jerozolimy: Brama Jafska, Dawida – zwana Syjońską, Gnojna, św. Szczepana – zwana też Bramą Lwów, Heroda – zwana Bramą Kwiatów, Damasceńska i wspomniana Brama Złota, zwana Piękną). Najprawdopodobniej to właśnie w tym miejscu w Niedzielę Palmową Jezus triumfalnie wjechał do Jerozolimy na osiołku (wydarzenie to, opisane we wszystkich czterech Ewangeliach, po mistrzowsku przedstawił późnogotycki artysta Giotto di Bondone na fresku Wjazd do Jerozolimy namalowanym w Padwie). Prawie dwanaście wieków temu muzułmanie zamurowali Bramę Złotą, by tym samym uniemożliwić nadal oczekiwane przez Żydów przyjście Mesjasza. To przed tą bramą, w Dolinie Cedronu, ma odbyć się Sąd Ostateczny. Teraz są tu cmentarze trzech religii, niejako z ekskluzywnymi miejscami w głównej trybunie. U podnóża Góry Oliwnej jest Ogród Getsemani – w polskiej tradycji nazywany Ogrójcem. W jego pobliżu znajduje się dwunastowieczna fasada z wejściem do podziemnej kaplicy z pustym grobem Maryi. Istnienie grobu, jak wiadomo wniebowziętej Maryi, w pierwszej chwili zaskakuje mnie (przypominam sobie jednak, że Ołtarz Wita Stwosza w Krakowie przedstawia właśnie scenę Zaśnięcia Najświętszej Maryi Panny). Wyżej na stoku Góry Oliwnej są kościoły i klasztory. Szczególnie zauroczyły mnie katolicki Dominus flevit (Pan zapłakał) – z widokiem na Jerozolimę zamiast obrazu nad ołtarzem i rosyjska cerkiew pod wezwaniem św. Marii Magdaleny, połyskująca złotymi zwieńczeniami w kształcie cebul. Niestety wiele kościołów jest na co dzień zamkniętych.
Na Górze Oliwnej działa prowadzony przez siostry elżbietanki sierociniec Dom Pokoju. Siostry prowadzą też Dom Polski w starym mieście, który daje oparcie Polakom oraz położony poza murami starego miasta, ale niedaleko Bramy Damasceńskiej, dom pielgrzyma – Nowy Dom Polski.
Wieczernik
Odwiedzam jeden z najciekawszych w Jerozolimie kościołów, znajdujący się w dzielnicy ormiańskiej na miejscu domu św. Marka Ewangelisty. Jest to kościół syryjski w klasztorze Św. Marka. Dba o niego intrygująca kobieta, chrześcijanka z Iranu, która śpiewa i mówi wieloma językami i bardzo chętnie ze wszystkimi dzieli się opowieściami. Twierdzi, że właśnie ze względu na potrzebę rozmawiania z ludźmi, nie przyjęła święceń zakonnych, gdyż w klasztorze musiałaby milczeć. Według niej Ostatnia Wieczerza odbyła się w pomieszczeniu pod tym kościołem, a nie w tradycyjnym Wieczerniku (zbudowanym przez krzyżowców na wzgórzu Syjon na miejscu być może pierwszego kościoła, które wskazał torturowany przez krzyżowców Żyd, choć wcześniej zaklinał się, że nie wie gdzie był Wieczernik). Czy ta niewielka sala, obecnie ze szpecącym kaloryferem na ścianie, mogła być owym rozsławionym „pokojem na piętrze” w którym gromadzili się apostołowie przy „przesławnym kielichu”? Rozglądam się niepewnie. Iranka wymienia „dowody” metafizyczne i mówi o wielkiej mocy tego miejsca. Według niej wszystko co stare, jest pod ziemią, a skoro jeden z uczniów miał dom w Jerozolimie, to po cóż apostołowie mieliby wynajmować pomieszczenie?
Istotnie, dom św. Marka uważa się obecnie za prawdopodobne miejsce Ostatniej Wieczerzy. A zatem to z tym miejscem może się wiązać historia Świętęgo Graala, który pierwotnie mógł być kielichem paschalnym należącym do wyposażenia domu, a nastepnie prawdopodobnie został przywieziony do Rzymu przez św. Piotra. Po latach przechowywania w ukryciu trafił do katedry w Walencji, choć nie ma pewności że jest to naczynie autentyczne. Raczej bogaty, ze szlachetnego kamienia (i z później dodaną złotą nóżką z uchwytami i klejnotami) już w czasach Chrystusa był kosztownym antykiem. To także sugerowałby dom św. Marka jako miejsce Ostatniej Wieczerzy (matka św. Marka była raczej zamożna i są przesłanki by sądzić, że również do niej należał ogród Getsemani). W kościele pod wezwaniem św. Marka odnajduję pociemniały ze starości obraz Maryi, według tradycji namalowany na żywo przez św. Łukasza (podobnie jak i spodnia warstwa obrazu Matki Boskiej Częstochowskiej). W kościele tym sprawuje się liturgię jerozolimską w języku syryjskim, który jest dialektem języka aramejskiego – jedną z najstarzych liturgii chrześcijańskich.
Droga krzyżowa w Jerozolimie
Jest piątek – dzień wolny od pracy. Nie wiem, który już raz z kolei przemierzam Via Dolorosa, czyli Drogę Męki Pańskiej. Jednak w piątki jest tu szczególna atmosfera. O trzeciej rozpoczyna się procesja prowadzona przez franciszkanów, w której uczestniczę. Drogę toruje turecki strażnik noszący fez (czerwoną czapkę w kształcie odwróconej doniczki z czarnym frędzlem). Modlitwy odmawiane są w wielu językach, słychać też „Zdrowaś Maryjo”. Mijamy kaplice: Ubiczowania, Skazania, Ecce Homo (oto Człowiek) i kolejne – przy stacjach drogi zroszonej krwią Chrystusa. Na ulicach panuje zgiełk, arabskie dzieci kopią piłkę, sprzedawcy kuszą pamiątkami, ktoś przybija coś młotem, kto inny niecierpliwie pokrzykuje „Jalla! Jalla!”. Tak jak opisują przewodniki – sacrum miesza się tu z profanum.
Udaję się poza odbudowane przez Sulejmana Wspaniałego mury miejskie do kościoła pod wezwaniem św. Piotra in gallicantu (czyli w miejscu piania koguta). Obok kościoła zatrzymuję się na antycznych schodach, którymi Jezus najprawdopodobniej schodził do ogrodu oliwnego wraz z apostołami po Ostatniej Wieczerzy. Niedaleko jest Sadzawka Siloe i najstarsza część Jerozolimy – Miasto Dawida (obecnie park archeologiczny).
Miejsc historycznych jest wokół miasta mnóstwo. Nawet instytut, w którym pracuję, położony jest na wzgórzu, z którego rozpościera się malowniczy widok na niewielką graniczącą z Jerozolimą miejscowość Ein Karem. Znajduje się w niej kościół pod wezwaniem Narodzin św. Jana Chrzciciela. Zbudowany został w miejscu, w którym – zgodnie z tradycją – mieszkała św. Elżbieta, którą nawiedziła brzemienna Maryja. A wydarzenie to rozegrało się kwadrans piechotą od mojej pracy!
Wrażenia z uniwersytetu w Jerozolimie
Mój wyjazd do Jerozolimy wiązał się ze współpracą między Uniwersytetem Medycznym w Wiedniu a Uniwersytetem Hebrajskim. Szef laboratorium, w którym pracuję to niecodzienna postać. Profesor jest bardzo wysoki, łysy i podejrzanie uśmiechnięty. Codziennie rano zakłada duże, czarne okulary, nalepia żółtą taśmę klejącą na czoło, pod nosem i na brodę i głośno śpiewa po hebrajsku, że się urodził psem. Kiedy go zobaczyłem pierwszy raz, skakał na jednej nodze i głośno krzyczał coś po hebrajsku przez tekturową tubę. Za wszelką cenę i bez zahamowań próbuje zwrócić na siebie uwagę. Właściwie, to ciągle mówi. Jak nie do innych, to do siebie i wtedy niemal zupełnie od rzeczy. Nikt z pracowników naukowych już na to nie reaguje – nawet bardzo poważni ludzie rozmawiają z nim tak, jakby mimo wszystko zachowywał się normalnie. Ostrzegano mnie, że jeżeli będę reagował na jego zaczepki, to go tylko tym zachęcę i będzie jeszcze głośniej swoje wykrzykiwał (i rzeczywiście – zaśpiewał dla mnie piosenkę). Śpiewał też komicznym głosem, że był najdzielniejszym żołnierzem walczącym w Libanie, ale został ciężko ranny podczas wsiadania na wielbłąda. Mimo swoich dziwactw, profesor jest jednym z największych mózgów immunologii molekularnej i światową sławą. Ma interesujące skojarzenia i sądzę, że dzięki temu także oryginalne pomysły naukowe. Jego badania zostały uznane w sondażu czasopisma „Nature Medicine” za najbardziej wpływowe w swojej dziedzinie w ciągu ostatnich kilku lat. Trudno się więc dziwić temu, że może wzbudzać zainteresowanie. Do pracy przychodzi pierwszy, a wychodzi ostatni i nigdy nie bierze urlopu. Niedawno zapowiedział, że instytut ma odwiedzić senator Stanów Zjednoczonych. Zapewne jest to prawda, choć profesor głosił także wersje, zgodnie z którymi ma być trzech senatorów, „którzy dla niego pracują”. A ostatnio stwierdził, że on też jest senatorem, po czym rozradowany tą myślą oddał się swojemu codziennemu zajęciu – godzinnemu śpiewaniu podczas pakowania końcówek od pipet (monotonna czynność wykonywana zwykle tylko przez studentów). Oprócz zachowań ekscentrycznego szefa, moją uwagę zwrócili także pracownicy, którzy noszą ze sobą broń. Pytałem się, do czego jest im potrzebna. Odpowiadali, że boją się o swoje państwo i nie wiedzą, jaka będzie jego przyszłość. Palestyńczykom rzecz jasna broni nosić nie wolno.
Wiele osób w pracy ubiera się tradycyjnie, podkreślając tym wyznawaną religię i kultywowaną tradycję. A mimo to odczuwam bardzo pozytywne nastawienie Żydów do mnie, a nawet mogę powiedzieć, że zostałem przyjęty niezwykle ciepło i przyjaźnie. Na szabat zaprosiła mnie do domu swoich rodziców ortodoksyjna koleżanka z pracy. Przygotowałem się i poczytałem o prawie szabatowym. Mam już własną „kipę”, czyli jarmułkę, ale specjalnie na tę okazję kupię większą (to obowiązkowe dla mężczyzn nakrycie głowy, bez którego religijny Żyd nie przejdzie w wyprostowanej pozycji więcej niż sześć stóp; „kipa” przypomina, że jest nad nimi ktoś wyższy, komu należy się cześć, a którego imienia nie wolno nawet napisać). Wszyscy są bardzo uprzejmi i często zapraszają mnie – na wędrówki po Jerozolimie, do restauracji i na imprezy. Możliwe, że doświadczam tak ogromnej serdeczności po części dlatego, że w czasie wojny moja rodzina ratowała Żydów, ryzykując własnym życiem; dokonania te potwierdzają znajdujące się w archiwum Yad Vashem dokumenty. Na uczelnię dojeżdżam autobusem – mijam miejsce, w którym odbył się słynny proces Adolfa Eichmanna w Jerozolimie, po jego pojmaniu w 1960 roku Argentynie.
Profesor zaproponował mi pożyczenie samochodu na weekend, a koleżanki w pracy wyszukały w Internecie, co i kiedy mogę zwiedzać. Jazda samochodem jest bodaj najniebezpieczniejszą czynnością, którą można wykonywać w Izraelu. Jednakże dowiedziałem się o całodniowych wycieczkach z Jerozolimy palestyńskimi minibusami na zasadzie dojazdu bez przewodnika do miejsc świętych i historycznych i okazało się to – wbrew pozorom – fajnym i wygodnym rozwiązaniem. Do takiego sposobu zwiedzania przekonała mnie sympatyczna obsługa hotelu Hashimi, w którym się zatrzymałem – solidnie zbudowany Palestyńczyk ubrany w galabiję i noszący długą czarną brodę i jego zawinięta w czador, płynnie mówiąca po angielsku żona. Nie zapomnę skalistego Qumran, Nazaretu, Kafarnaum, gorącego Jerycho, Morza Martwego, zejścia Ścieżką Węża z ruin Masady ani miejsca chrztu Jezusa w Jordanie. Po drodze mijaliśmy checkpointy – nie tylko przed Jerozolimą, ale nawet daleko na pustyni, na których prześwietlano nam bagaż oraz badano pobrane próbki pod kątem obecności śladów środków wybuchowych. Mimo tych niedogodności wycieczka się udała.
Betlejem i stajenka betlejemska
W kolejny szabat pojechałem do Palestyny do Betlejem. W ten dzień izraelska komunikacja publiczna jest nieczynna, ale do checkpointu bez problemu i w niespełna pół godziny dojechałem arabskim minibusem. Miasto jest odseparowane izraelskim ośmiometrowym betonowym murem, który zrobił na mnie wrażenie większe niż Ściana Płaczu. Czeka tu cały parking taksówek, a alternatywą jest marsz przez pustynię, do którego nie zachęca upalna pogoda. Szybko orientuję się, że na dojechanie prosto do miasta nie ma szans, a po pierwszym kilometrze kierowca wyjął prospekty reklamowe i ogłosił się moim przewodnikiem. Niech będzie. Najpierw zamierzam zwiedzić kościół na Polu Pasterzy.
W Betlejem ludzie nie uśmiechają się, uderza bieda i spustoszenie. Palestyńskie dzieci błagają, żebym za drobną opłatą pozwolił im podać sobie coś ze sklepu lub otworzyć napój. Sprzedawca szopek z drewna oliwnego mówi, że dziś byłem jego pierwszym klientem. Pyta mnie skąd pochodzę i gdy dowiaduje się, że z Polski, zaczyna wychwalać moich rodaków. Są lepsi od Włochów, którzy zadzierają nosa – twierdzi i dodaje, że będę dziś także jego ostatnim klientem. Ruch pielgrzymkowy jest niewielki i zdaje się, że nikt tu nie zagląda. Jakiś chłopiec ze łzami w oczach prosi o przysłanie mu zaproszenia do Polski, drżącą ręką zapisuje swój adres e-mailowy na mojej mapie. Przypominają się słowa pastorałki Skaldów Złota Jerozolima i biedne Betlejem: „Zawieja i beznadzieja… bieda straszna w Betlejem”.
Miejsca które zobaczyłem, będę wspominał w każde Boże Narodzenie, ilekroć usłyszę Dzisiaj w Betlejem. Bazylika Narodzenia jest przejmująco stara i ozdobiona czerwonymi bombkami. Stajenka znajduje się poniżej poziomu ziemi. W miejscu Narodzenia jest srebrna gwiazda, a na przeciwko – wnęka w której stał żłobek i półka, na której Trzej Królowie złożyli dary. Nad ołtarzami tymi palą się lampy oliwne. Według św. Franciszka, stały tu zwierzęta – wyobrażam sobie, że w dalszej części groty. W odróżnieniu od uczestników pielgrzymek nigdzie się nie spieszyłem i spędziłem tu pełne dwie godziny, a nawet przez pewien czas byłem sam.
W drodze powrotnej, już za checkpointem, dosiada się do mnie Palestyńczyk. Żali się, że nie wszyscy jego krewni mają możliwość pojechania do Jerozolimy Wschodniej (arabskiej), bo uzależnione jest to od wieku i statusu cywilnego. Proponuje mi także „zwiedzenie” obozu dla uchodźców.
Wojsko na ulicach Jerozolimy
Wieczorem u Rimona spotykam Polaków – żołnierzy Sił Narodów Zjednoczonych, którzy przyjechali z Syrii na weekend, pozwiedzać. To bardzo fajni i porządni ludzie. Siedzimy przy stoliku wykładanym ormiańskimi kafelkami. Wdaję się z nimi w rozmowę o Bliskim Wschodzie, zabytkach Petry, lokalnych zwyczajach, rodzajach szisz (dowiaduję się, że palenie melasy jabłkowej jest ważnym elementem kultury Bliskiego Wschodu). Mówię o mojej pracy, a oni – że bardzo tęsknią za swoimi rodzinami w Polsce. Ich przejazd do Jerozolimy wywołał poruszenie na granicy. Przed wybuchem wojny w 1948 roku projekt ONZ przewidywał podział Palestyny na państwo arabskie i żydowskie, przy czym Jerozolima miała zostać wolnym miastem pod międzynarodową kontrolą. Tak się jednak nie stało i miasto jest ściśle strzeżone przez izraelskie wojsko i policję. Jerozolimę monitorują gęsto rozmieszczone kamery.
Uzbrojeni w karabiny izraelscy żołnierze mają liczne posterunki na ulicach okupywanej Jerozolimy Wschodniej. Byłem świadkiem, jak kilkakrotnie wyrywkowo zatrzymywali palestyńskich chłopców i odprowadzali gdzieś poza mury starego miasta. Miałem też nieprzyjemne wrażenie, że każdy, kto spaceruje z większym aparatem fotograficznym, uznawany jest za fotoreportera. Znienacka otoczyli mnie żołnierze i poprowadzili w ciemny zaułek. Odebrali mi aparat i przejrzeli wszystkie zdjęcia – zdarzenie, które w „normalnym” świecie byłoby nie do pomyślenia! Musiałem także odpowiedzieć na mnóstwo pytań: co robię, gdzie mieszkam, którym autobusem jeżdżę do pracy, co jadłem na śniadanie i na obiad, jak mają na imię moi rodzice, dokąd pójdę po przesłuchaniu i którą drogą oraz jeszcze raz – którym autobusem jeżdżę do pracy. Po godzinie oddali mi paszport, aparat i wypuścili.
Jerozolima chasydów
Jest Szawuot, czyli żydowskie Święto Żniw, hebrajski rok 5769 od stworzenia świata. Siedzę w Cafe Himo u Rimona i z dogodnego miejsca oglądam przechodzący o kilka kroków ode mnie orszak chasydzkich rodzin. Podążają przez stare miasto, także przez część muzułmańską, w stronę Muru Zachodniego. Przechodzą mimo mnie spore gromadki dzieci, młodzi mężczyźni na nierównej drodze pchają, często podwójne, wózki. Wszyscy mężczyźni i nawet mali chłopcy są na co dzień ubrani bardzo podobnie: noszą czarne płaszcze, białe koszule, białe frędzle po bokach, mają długie pejsy i kapelusze. W myślach próbuje podzielić ich na grupy ze względu na kolor specjalnie przybranego dziś płaszcza modlitewnego, kształt odświętnej futrzanej czapy wskazującej na przynależność do sekty lub kolor włosów. Kobiety ubrane są skromnie: w ciemne spódnice, grube pończochy i długie rękawy; mężatki chowają włosy pod chustami albo maja ogolone głowy i noszą sztucznie wyglądające peruki. Tłum nie ma końca i momentami zlewa się w ciemną plamę albo ludzką rzekę. Po ponad godzinie wpatrywania się działa niemal hipnotycznie. Czuję, że jeszcze chwila i zakręci mi się w głowie. Rimon zdaje się również nie widzieć świata poza tym niecodziennym zjawiskiem, ale pierwszy odrywa wzrok i opowiada mi o zwyczajach żydowskich i przepisach religijnych pozytywnie wpływających na płodność. Otóż wszystkie aspekty życia chasydów są drobiazgowo podporządkowane religii i opatrzone przestrogą z dekalogu: „Bom ja jest Pan, Bóg twój, Bóg zawistny, który dochodzę nieprawości ojców na synach do trzeciego i czwartego pokolenia tych, którzy mnie nienawidzą”.
W ostatnim tygodniu miał miejsce bunt ultraortodoksów z najbardziej konserwatywnego obozu haredim (fanatycy ci ponoć uważają, że utworzenie państwa Izrael było świętokradztwem, wielu z nich odmawia używania świętego języka hebrajskiego w mowie potocznej, a niektórzy nawet sympatyzują z rządem Iranu). Przyczyną protestów było otwarcie w sobotę, tuż przed końcem szabatu, nowego parkingu w pobliżu starego miasta. Jak i wielokrotnie wcześniej, znów zapłonęły śmietniki w chasydzkiej dzielnicy Mea Shearim i doszło do starć z policją. W Mea Shearim trzeba być ostrożnym i respektować obowiązujące przepisy. Nieprzestrzeganie panujących tu zasad, może skończyć się dla niefrasobliwego turysty obrzuceniem kamieniami. Podobno atakowane bywają osoby nieubrane na czarno, noszące biżuterię lub z aparatem fotograficznym (zwłaszcza z lampą błyskową w szabat), kobiety z odkrytymi ramionami lub odkrytą głową oraz grupy turystyczne. Dowiaduję się, że chasydzi nie są zbytnio lubiani nawet przez ortodoksyjnych Żydów. Na szczęście chasydzi z daleka omijają bazylikę Pańskiego Grobu.
Ostatnia noc w Jerozolimie
W wigilie Bożego Ciała bazylika była otwarta w nocy, więc przyszedłem o dwunastej zobaczyć odprawiane jednocześnie (choć osobno) nabożeństwa prawosławne i katolickie. Obrządek prawosławny jest piękny, ornamentalny, bogaty w symbolikę i starszy od katolickiego. Ponownie udało mi się uprosić zakonnika ormiańskiego, żeby wpuścił mnie na galerię (zaprowadził mnie do dostojnika wyglądającego na biskupa, który skinął głową na znak, że zezwala). To były niezwykłe chwile, które przeżyłem sam, wysoko, patrząc na Grób Pański i modlących się przed nim franciszkanów z Kustodii Ziemi Świętej (którzy strzegą miejsc świętych, a ich symbolem jest krzyż jerozolimski). Żeby im nie przeszkadzać, fotografowałem tylko podczas śpiewów, gdyż echo powtarzało i wzmacniało dźwięk migawki. Domine ivimus. Panie, muszę wracać!
Śniadanie jem u Rimona. Na pożegnanie przygotowuje dla mnie poczwórną porcję. Nie, nie jestem w stanie tyle zjeść! – bronię się. Wyraźnie zadowolony z siebie Ormianin pakuje mi jedzenie na drogę. Czterdziestą i ostatnią noc w Izraelu spędziłem w Tel Awiwie. Rano zdążyłem jeszcze zwiedzić starożytny port w Jaffie, niegdyś główny port Jerozolimy używany przez krzyżowców. Do centrum wróciłem wzdłuż morza po plaży – to był bardzo przyjemny poranek.
Lotnisko w Tel Awiwie
Nic, ale to nic gorszego nie może się przydarzyć fotografowi (nawet takiemu amatorowi jak ja), niż wizyta na lotnisku imienia Ben Guriona w Tel Awiwie. Przejście przez tamtejsze security jest jak najgorszy koszmar. Wraz z kolejnymi bramkami z punktami sprawdzania bagażu podręcznego czułem, że popadam w coraz gorsze tarapaty. Najpierw sformatowano mi kartę pamięci, żeby sprawdzić czy aparat działa jak powinien (tak, jakby zdjęć z obozów uchodźców palestyńskich nie dało się przesłać przez Internet!). Następnie oznajmiono, że sprzętu fotograficznego ani laptopa nie mogę ze sobą zabrać (a tak, o wysyłaniu sprzętu elektronicznego po trzydniowym testowaniu w „Ben Gurionie” sporo słyszałem!). Uratowało mnie pismo z Uniwersytetu Hebrajskiego, w którym proszono o nie robienie mi problemów. A mimo to musiałem wytłumaczyć i zademonstrować działanie dosłownie każdego przedmiotu, który posiadałem. Następnie przez dwie godziny wszystko było bardzo dokładnie oglądane i wszechstronnie testowane przez kilka osób po kolei: obiektywy odkręcane i przykręcane, wielokrotnie poddawane prześwietlaniu z każdej strony, każdy skrawek torby fotograficznej wyginany na wszelkie sposoby. Nawet szklane filtry wyjmowano z przezroczystych pudełek. Obserwowałem te pedantyczne działania i aż sam zacząłem się zastanawiać, jak można byłoby z tych filtrów, kilku kabelków i baterii skonstruować bombę… Dysk z kopią zdjęć, pechowym trafem, przestał działać, a mój sędziwy laptop rzucono na taśmę między walizki. Na zakończenie – kontrola osobista w zamkniętym pomieszczeniu. A na pożegnanie – całkiem miły uśmiech, muszę przyznać, że bardzo ładnej, pani z security.
***
Jestem znów w Wiedniu. Mam wrażenie, że otacza mnie komfort. Ulice są szerokie, wygodne i wydają się czyste, dookoła nikt nie pokrzykuje, cywile nie noszą karabinów, nikt nie będzie mnie bez powodu przesłuchiwać i przeglądać moich rzeczy, w sklepach nie trzeba prześwietlać bagażu, a w mieszkaniu nie muszę wyłapywać karakonów. Cieszy to, co pozostało: zdjęcia i drobiazgi, które przywiozłem ze sobą. Prawdziwe skarby: kamyk z Doliny Cedronu, grudka ziemi z Ogrójca i kamyk z Jeziora Genezaret.
Bibliografia
- Bahat Dan, Atlas biblijnej Jerozolimy, Wyd. 2, przeł. Ewa Czerwińska, oprac. Waldemar Chrostowski, Wydawnictwo Vocatio, 2005, ISBN: 837146133X.
- Biddle Martin, The Tomb of Christ, illustrated edition, Sutton Publishing, 1999, ISBN: 0750919264.
- Ehrman Bart D., Jesus: Apocalyptic Prophet of the New Millennium, Oxford University Press, 1999, ISBN: 0199839433.
- Montefiore Simon Sebag, Jerozolima. Biografia, przeł. Maciej Antosiewicz i Władysław Jeżewski, Wydawnictwo Magnum, 2011, ISBN: 838965671X.
- Nicolle David and Hook Christa, Crusader Knight, reprint edition, Osprey Publishing, 1999, ISBN: 1855329344.
- Przekład Jakuba Wujka, Biblia. Nowy Testament, Masterlab, 2013, ISBN: 8363625485.
Żadna część niniejszego utworu ani też całość nie może być reprodukowana, powielana i udostępniana w jakiejkolwiek formie bez pisemnej zgody właściciela.
Copyright © 2011-2024 Tomasz Bobrzyński. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jerozolima mistyczna – Jerozolimski pępek świata
Komentarze
Alicja
Wierzę, że to było silne przeżycie – widać to po zaangażowaniu, z jakim napisałeś ten tekst. Podziwiam też piękną polszczyznę, co ostatnio rzadko zdarza się trafić. Może powinieneś jeszcze coś napisać? Poza tym bardzo podobało mi się, że nie tylko opisywałeś, ale też analizowałeś i wysnuwałeś wnioski z obserwacji (godne prawdziwego naukowca). To bardzo wspomogło i ożywiło artykuł. Jeszcze raz gratuluję wspaniałego tekstu. Jeśli masz jeszcze coś do poczytania, to ja zawsze chętnie…
Ewelina
Mam do Ciebie kilka pytań w związku z artykułem. Piszesz, że zazwyczaj reagowali na Ciebie jako Europejczyka pozytywnie. Jestem ciekawa, jak to wyglądało w przypadku konkretnych nacji, skoro często nie lubią siebie na wzajem. A jak reagują na obcych? I czy angielski jest tam tak popularny, że można się dogadać tak, jak w większości krajów Europejskich? I czy nie obawiałeś się, że w każdej chwili znowu może wybuchnąć tam jakaś wojna albo mogą być zamieszki?
Tomek
Ewelino, dziękuję za ciekawe pytania. Kilka razy Palestyńczycy pytali mnie czy nie jestem Amerykaninem i dopiero po upewnieniu się że nie, kontynuowali rozmowę. Turyści i pielgrzymi z całego świata stanowią tu ważne źródło dochodów i chyba dlatego obcokrajowcy są mile widziani. Angielski jest w Jerozolimie bardzo popularny. Zupełnie nie ma problemu z dogadaniem się. Palestyna (obecne terytoria Izraela i Autonomii) znajdowała się po pierwszej wojnie światowej przez niemal 27 lat pod władzą Brytyjczyków. Zapewne przyczyniło się to do powszechnej znajomości języka angielskiego wśród Palestyńczyków. Wielu Żydów przybyło z Wielkiej Brytanii lub z Ameryki i na co dzień posługuje się językiem angielskim.
Jerozolima jest mozaiką różnorodnych społeczności i pewnie można by na temat złożonych i burzliwych relacji między nimi napisać doktorat. I rzeczywiście podczas mojego pobytu wybuchły zamieszki między Żydami na tle religijnym. Płonące śmietniki, rozgniewanych chasydów i akcję zmilitaryzowanej policji widziałem przez okno autobusu, a chwilę później po drugiej stronie Bramy Damasceńskiej już bezpiecznie śledziłem te wydarzenia w telewizorze u Rimona. Zamieszki między Palestyńczykami a Żydami wydawały się nierealne – Jerozolima Wschodnia (arabska) jest okupowana przez izraelskie wojsko, na ulicach starego miasta dzień i noc porządku pilnują żołnierze, a w strategicznych miejscach często widzi się snajperów. Ludność zachowywała się spokojnie, ale szybko się zorientowałem, że to wrażenie spokoju było pozorne, a w powietrzu czuło się napięcie. Jednak ataku terrorystycznego nie obawiałem się. Na starym mieście praktycznie nie ma samochodów, a przed najważniejszymi świętymi miejscami są posterunki izraelskiej policji i specjalne pancerne "śmietniki" służące do detonowania ewentualnych bomb. Ogólnie czułem się bezpiecznie w każdej części starego miasta. Największe zagrożenie stanowią chyba kieszonkowcy, jak w każdym zatłoczonym miejscu.
Tomek
Bardzo ciekawy artykuł i bardzo ładne zdjęcia. Chyba pierwszy raz w życiu zdarzyło mi się przeczytać całość bez „przeskakiwania” paragrafów.
Baram Avraham
Read the text via google translate. While translation engines are not very good I did understand the meaning of your blog entry to write; I like it. :-) I am not an expert photographer so my opinion means little but, I think your photos are very good and I enjoyed them immensely.
Sara-Maria
Tomaszu,
witam Cię bardzo serdecznie!
Jestem ogromnie zaskoczona i zdumiona, że to właśnie TY ! odwiedziłeś mój bardzo skromny blog i pozostawiłeś jeszcze swój komentarz.. Teraz, kiedy przeczytałam Twój przepiękny artykuł, podparty fantastycznymi zdjęciami nie tylko pełnymi talentu, artyzmu, ale i pełniącymi rolę informacyjną czuję ogromne zawstydzenie i zakłopotanie.
Dziękuj Bogu za wielki talent. Otrzymałeś od Niego wyjątkowy dar !!!!
Ja podobnie jak i TY, uważam Jerozolimę za najpiękniejsze miasto świata.
Moje oczy potrafią dostrzec piękno tego świata. Moje serce darzy ogromną miłością każde nowe poznane miejsce. Sprzęt mój niedoskonały a i czasu podczas takich wyjazdów na zgłębianie kultur niewiele, więc jakość jest taka jak widziałeś…
Pozdrawiam
Przemek
Witam! Świetne zdjęcia, ale tekst przeczytam może jutro, gdyż teraz będę szykował się do pracy na jutro rano. Wróciłem wczoraj wieczorem z urlopu, a byłem w Radwanowicach pod Krakowem. Dzięki za odwiedziny u mnie na bloogu. Pozdrawiam Przemek
Hurghada
Wspaniałe zdjęcia i interesujący opis:)
Ja w Izraelu byłam króciuteńko, raptem trzy dni a w Jerozolimie jeden, więc ledwo tylko na nią zerknęłam ale są miejsca, które robią naprawdę wielkie wrażenie na człowieku.
Fajne uczucie zobaczyć to miasto ,,po Twojemu".
W pewnym sensie jest do dla mnie dopełnienie tamtego wyjazdu.
Pozdrowienia;)
Ania Mich?le
Zachwyciły mnie Twoje zdjęcia. Nie tylko dlatego, że oglądając je (i czytając Twoją relację, oczywiście!) mogłam wrócić myślami do tych wszystkich cudownych miejsc i wspomnień, ale również pod względem artystycznym, masz wielki talent.
Co do Twojej odpowiedzi na jeno z pytań Eweliny, ja zupełnie odwrotnie, nie czułam żadnego napięcia, ani w Jerozolimie, ani w Tel Avivie, ani innych częściach Izraela. Może to też dlatego, że byłam w tym kraju w innym okresie, ale mam tam wielu znajomych i wydaje mi się, że Ci ludzie są już po prostu zbyt przyzwyczajeni do ciągłej możliwości zagrożenia, aby okazywać to na zewnątrz.
Jeśli chodzi i Bazylikę Grobu, jest to miejsce bardziej tradycyjne i symboliczne, ponieważ jego prawdziwość z archeologicznego punktu widzenia wynosi zaledwie około 0,01%. Ja byłam również na Golgocie Gordona i w tzw. grobie w ogrodzie. Miejsce to jest zdecydowanie bardziej prawdopodobne, ale mało kto o nim wie, więc nie ma tam tłumów pielgrzymów. Panuje atmosfera ciszy i zadumy.
Zazdroszczę Ci niezmiernie czegoś, co jest na mojej liście planów od bardzo długiego czasu, a czego niestety nie zdążyłam zrealizować. Mianowicie wyjścia bądź zejścia Ścieżką Węża. Może następnym razem mi się uda…
Rzeczywiście miałeś straszne problemy na lotnisku. Ja miałam ze sobą laptopa oraz aparat i nie kazali mi nawet otwierać walizki. Mam wrażenie, że większe problemy robili w Warszawie niż w Izraelu. Dziwiłam się również, bo zdecydowanie bardziej szczegółowo przepytywali mnie, kiedy leciałam z grupą niż prywatnie w zaledwie dwie osoby.
Bardzo się cieszę, że znajduję tyle osób zafascynowanych Izraelem, bo ten kraj zdecydowanie na to zasługuje, pod każdym względem!
Kuba
Kapitalne zdjęcia! Zwłaszcza w kontekście mojej podróży do Ziemi Świętej i Jerozolimy. Oddają magię tej przestrzeni. Wracam tam jak tylko będę mógł!
Justyna
Bardzo inspirujące i rzetelne! Dzięki! Jestem w Jerozolimie od dwóch miesięcy, a jeszcze wiele mnie ten artykuł nauczył. Świetny!
Tomek
Dziękuję wszystkim serdecznie za komentarze!
@Tomku, to że wyjątkowo przeczytałeś bez przeskakiwania paragrafów, to dla mnie ogromny komplement. Bardzo się cieszę!
@Sara-Maria, Jerozolima jest przepiękna, choć nie każdy potrafi to piękno dostrzec. Dobrze wiem co czujesz kiedy poznajesz nowe ważne miejsca. Nie każdy ma taki dar!
@Hurghada, Arabowie powiadają, że jeden dzień spędzony w Jerozolimie znaczy tyle co tysiąc dni gdziekolwiek indziej. Pewnie nie zapomnisz tego wyjazdu. Cieszę się, że mój tekst stał się jego uzupełnieniem.
@Przemku, miło mi. Nad fotografią pracuję pilnie i myślę że dzisiaj zrobiłbym jeszcze lepsze zdjęcia Jerozolimy. Ale chyba tak już jest, że w fotografiach które się kiedyś zrobiło widzi się wszelkie niedoskonałości – przynajmniej ja tak mam.
@Aniu, to bardzo ciekawe co piszesz – odpowiem w osobnym komentarzu. Do Masady wybrałem się arabskim minibusem centrum turystycznego "Mike's Centre" przy IX stacji drogi krzyżowej. Kierowca nie jest przewodnikiem, ale daje czas na samodzielne zwiedzanie. Jest to całodniowa wycieczka, której trasa przebiega głównie przez Zachodni Brzeg.
@Kuba, jest jakaś magia w Jerozolimie. Wracaj jak tylko będziesz mógł. I nie zapomnij przywieść ze sobą słynne lampki oliwne z Jerozolimy (są charakterystycznym elementem tradycji prawosławnej)!
Tomek
@Justyno, dziękuję za komentarz i za miłego maila! Jak wiesz Bazylika zamykana jest na noc, ale w środku pozostają zakonnicy. Gdybym teraz był w Jerozolimie, poprosiłbym bardzo gorąco i serdecznie franciszkanów, którzy czuwają w nocy przy Świętym Grobie, żeby pozwolili mi modlić się razem z nimi… i coś mi mówi, że bracia zgodziliby się. Chyba nie musisz czekać do pasterki, jeżeli chciałabyś spędzić noc w tym niezwykłym miejscu… daj się zamknąć w Bazylice!
Skoro zamierzasz zostać dłużej w Jerozolimie, koniecznie wybierz się trasą wiodącą murami wokół Starego Miasta ("The ramparts walk"). Widoki są bardzo ciekawe. Udanego pobytu w Jeruzalem!
Tomek
@Aniu, bardzo dziękuję za obszerny komentarz. Oczywiście znam Golgotę Gordona (w rzeczywistości jako pierwszy wskazał ją Otto Thenius) oraz tak zwany Grób w Ogrodzie. Miejsce to pasuje do doktryny protestanckiej i sprzyja modlitewnemu skupieniu, o które w Jerozolimie zazwyczaj nie jest łatwo. Chociaż nie ma przesłanek, że Miejsce Czaszki wyglądem przypominało czaszkę, Golgota Gordona przypomina ją bez dwóch zdań. Jednak formacja ta powstała jako kamieniołom gdy Sulejman Wspaniały wznosił mury, które objęły obszar Bazyliki. Generał Charles Gordon nie był archeologiem, choć podczas swojego krótkiego pobytu w Jerozolimie marzył o archeologii. Głównym argumentem przeciwko autentyczności tradycyjnego grobu Chrystusa było wówczas to, że znajduje się w obrębie murów miejskich. Ale wiemy obecnie, że już dekadę po śmierci Jezusa nowe mury powiększyły miasto i objęły obszar Bazyliki (pozostałości starych murów z czasów Heroda Wielkiego można zobaczyć w sąsiadującej z Bazyliką cerkwi pod wezwaniem św. Aleksandra Newskiego – zachował się nawet fragment bramy miejskiej przez którą prawdopodobnie przechodził Jezus niosąc Krzyż). Simon Sebag Montefiore w swoim dziele Jerozolima: Biografia napisał: "Gordon osiedlił się w Ein Karem, rodzinnej wsi Jana Chrzciciela. Przyjeżdżał jednak do Jerozolimy studiować Biblię i podziwiać widok z dachu pierwszej siedziby amerykańskiej kolonii. Wtedy utwierdził się w przekonaniu, że podobne do czaszki wzgórze widoczne naprzeciwko to Golgota; teorię tę głosił z takim przekonaniem, że jego tak zwany Grób w Ogrodzie stał się protestanckim odpowiednikiem Grobu Świętego".
Spekuluje się też o innej sensacyjnej lokalizacji Golgoty – np. na wzgórzu w pobliżu Bramy Lwów (tak zwana Golgota Dusatko) albo na Górze Oliwnej. Ewangelie nie wspominają jednak, żeby Czaszka była wzgórzem albo górą. Była miejscem wyeksponowanym, być może wzniesieniem, niemal z pewnością przy drodze i blisko bramy miejskiej. Na początku IV w. Euzebiusz (biskup Cezarei od 313) napisał, że Miejsce Czaszki "można zobaczyć w Jerozolimie na północ od Góry Syjon". Biblijna twierdza Syjon znajdowała się na przestrzeni, na której powstało Miasto Dawida, jednak nazwę tę przejęły później inne wzgórza. Powstaje zatem pytanie, o którą Górę Syjon chodzi. Ważnym miejscem dla chrześcijan była Góra Syjon, którą znamy z Wieczernika i nieautentycznego grobu króla Dawida. Stała tam bizantyjska bazylika Hagia Sion („Sion” to grecki odpowiednik hebrajskiego „Zion”, czyli Syjon) zniszczona przez Persów w 614, a wcześniej synagoga judeo-chrześcijańska. Jest znamienne, że synagoga ta zwrócona była nie ku Wzgórzu Świątynnemu, ale na północ (co pasuje do opisu Euzebiusza) ku obecnej Bazylice Grobu Świętego – tak jak i najstarszy kościół przy grobie Maryi (Bargil Pixner, Biblical Archaeological Review, 5/6, 1990).
Jest wielce prawdopodobne, że chrześcijanie z Jerozolimy zachowali pamięć o położeniu Grobu Świętego. Po przybyciu św. Heleny do Jerozolimy było ono oczywiste, aczkolwiek wątpliwości budziło dokładne miejsce ukrzyżowania Chrystusa (Joan Taylor, Bible and Spade, Spring 2002). Również topografia grobu w Bazylice dobrze pasuje do opisu ewangelicznego (łącznie ze zwróceniem fasady grobu na wschód, co powodowało jej wczesne oświetlanie promieniami porannego słońca). Nie bez znaczenia wydaje się też obecność wczesnochrześcijańskiego graffiti na pozostałościach świątyni Hadriana z II w., odkrytego dopiero w latach 70 w krypcie Bazyliki, a datowanego na okres wcześniejszy niż bizantyjska bazylika Konstantyna Wielkiego. Trudno jest ostatecznie dowieść, że miejsce to jest autentyczne albo obalić tę teorię. Aczkolwiek o ile mi wiadomo, za żadną inną lokalizacją nie przemawia tyle argumentów co za Bazyliką Grobu Świętego. Natomiast nie ulega wątpliwości, że Grób w Ogrodzie nie jest autentycznym miejscem pochówku Jezusa z Nazaretu – tak jak pozostałe groby na tym terenie pochodzi z IX-VII w. p.n.e. Grób Jezusa był nowy, a właśnie groby odnalezione na obszarze Bazyliki datuje się na I w. n.e. O tym, że wokół tradycyjnego Grobu Jezusa usunięto skałę podczas budowy kościoła świadczy ociosana ściana wewnątrz szafki pod ołtarzem kaplicy koptyjskiej przylegającej do zachodniej strony edykułu (zdjęcia tej skalnej ściany można obejrzeć w arcyciekawej książce Martina Biddle "The Tomb of Christ").
Jeszcze raz dziękuję za bardzo ciekawy komentarz, który pobudził mnie do myślenia.
Marcin
Na wstępie gratuluję tekstu o Jerozolimie i okolicach. Ponieważ wybieram się w lutym w tamte rejony, będzie on bardzo pomocny w organizowaniu zwiedzania i wypoczynku. Postanowiłem napisać, gdyż nurtuje mnie jedna sprawa. Zależałoby mi na znalezieniu miejsca w okolicach drogi męki Pańskiej, z którego można wejść na dachy targu. Wiem, że jest taka możliwość, czytałem o niej, ale nie mogę znaleźć dokładnej lokalizacji. Jeżeli dysponujesz taką wiedzą będę wdzięczny za podpowiedź. Serdecznie pozdrawiam.
Tomek
Dziękuję za komentarz. Na dachy targu można wejść po niepozornych metalowych schodkach na skrzyżowaniu ulic Habad i St. Mark (N31.77654 E35.23082). To blisko Bazyliki Grobu Pańskiego, choć okoliczne ulice przypominają labirynt. Przez Muristan Rd. dojdź do David St., którą kieruj się w lewo. Skręć w prawo w Habad St. i wypatruj schodków – zobacz jak wyglądają na Google Maps (Street View). Kiedyś to wejście utrzymywano w tajemnicy, chociaż dachy te są ogólnie dostępne. Z góry przez kratę jest ciekawy widok na targ.
Natomiast bezpośrednio z Via Dolorosa można dostać się na taras na dachu Hospicjum Austriackiego (wejście przez drzwi i budynek hospicjum, którego raczej trudno nie zauważyć, N31.78021 E35.23212). Udanego pobytu w Jerozolimie!
nynek1
Piękne zdjecia – zadumałem się – cudne przeżycie.
4 Strony Świata
Byłam w Jerozolimie tylko raz, na wycieczce. Czytając Twój wpis dowiedziałam się wiele nowych rzeczy, za co Ci bardzo dziękuję.
Juliusz
Cejrowski serwuje nam Rzymską Capitolinę jako Jerozolimę Biblijną, która była sto razy większa, tylko dlatego, że Capitolina, jako dzielnica RZYMSKA, nie została rekultywowana rolniczo za Hadriana. Capitolina została zbudowana na cytadeli żydowskiej przez Heroda Wlk, a miasto Salomona jest – przed rozbudową metropolitalną – mamy na złotorycie Heroda z Hołdu Oktawianowi Augustowi (www.wandaluzja.com – 22. RZYM NIEZWYCIĘŻONY: Jerozolima do utraty zmysłów).
Agnieszka
Bardzo szczegółowy i piekny opis starego miasta w Jerozolimię. Mam całkiem inne przemyślenia od Ciebie na temat "okupowanej wschodniej Jerozolimy", czasami czytając takie rzeczy zastanawiam się czy byłam w innym Izraelu…być może.
Bardzo podobają mi się zdjęcia…wybieram się niedługo na 4 miesiące do Izraela i też mam nadzieje troszkę popstrykać…natomiast co do kontroli na lotnisku to jeszcze śni mi się po nocach, no cóż trzeba to zaakceptować, taka jest cena za możliwość odwiedzenia Erec Izrael
p.s. na mnie wieksze wrażenie zrobiła jednak Ściana Zachodnia niż mur oddzielający Izrael od Zachodniego Brzegu
pozdrawiam
Kinga
Witaj Tomku, nawet nie wiesz z jaką przyjemnością przeczytałam Twój artykuł, cieszę się, że są tacy ludzie na świecie. Kocham Jerozolime…kocham cały Izrael. Jestem przewodnikiem i bardzo lubie słuchać relacji innych ludzi. Rozumiem co przeżywałeś na kontrolach. Ja już powinnam się dawno przyzwyczaić do tych kontroli – ale chyba nigdy się to nie stanie – mimo, że twarze które mijam są często te same, oni również pamiętają mnie :) ale niestety to nie zmienia ich podejścia :( Z uwagi na typ urody chyba przechodze przez to wszsytko..ale jedno jest pewne nie zrezygnuje z pasji. Czekam na kolejne artykuły :)
Elżbieta
W tym roku byłam w Izraelu i w Jerozolimie na wycieczce z biurem podróży. Oczywiście jak to z biurem zwiedziłam dużo ale szybko i pobieżnie. I w związku z tym mam wielką ochotę pojechać jeszcze raz do Jerozolimy, ale zwyczajnie się boję jak mnie tam potraktują jako samotnie podróżującą kobietę. Już na lotnisku przy przylocie miałam kłopoty, chociaż tłumaczyłam, że jestem z biurem podróży, nie mówiąc już o odprawie przed odlotem, prawie spóźniłam się na samolot, a mój bagaż wrócił do Polski w lepiej nie mowić jakim stanie. Mimo to Twoje opowieści obudziły we mnie tęsknotę za Jerozolimą i Tel Awiwem i może jednak się odważę.
Pozdrawiam
Ela
Barbara
Panie Tomaszu, o ile Australia urzekła mnie kolorami, delikatnością i romantyzmem to muszę stwierdzić, że Jerozolima rzuciła mnie na kolana. Odbyłam niesamowitą wirtualną podróż z doskonałym przewodnikiem :) Piszę się na więcej takich wypraw, pozdrawiam :)
Jagoda
ekstra zdjęcia
Alicja
Oglądając zdjęcia wspominałam swoje przeżycia. Byłam dwukrotnie na Ziemi Świętej i wciąż za nią tęsknię. Jerozolima jest sercem tej Ziemi. Dziękuję, że mogłam obejrzeć Twoje piękne zdjęcia i zapraszam do obejrzenia moich zdjęć w Google.
Kasia
Przeczytałam twój tekst przed wyjazdem do Ziemi Świętej i po powrocie. Zachwycający.
Chylę czoła przed erudycją połączoną z pasją, okraszoną wspaniałymi zdjęciami.
Jako ciekawostkę dodam, że na lotnisku Ben Guriona nikt nie zaglądał nam do bagażu, wszyscy się uśmiechali i odprawa była fraszką. Ksiądz, który z nami jeździł (była to jego 13 pielgrzymka) nie widział nigdy takich dziwów. Pozdrawiam serdecznie.
Małgorzata
Jestem pod wrażeniem Pana zdjęć – sama fotografuję amatorsko i właśnie wróciłam z wycieczki z Izraela. Ile czasu spędził Pan w Jerozolimie aby uchwycić te puste ulice i wejścia, które zwykle są zatłoczone? Zdjęcie ul. Św. Heleny rzuca po prostu na kolana. Gratuluję i przyznaję się, ze po prostu zazdroszczę tych fotek. Pozdrawiam.
Ela
Dziś bardzo dziękuję. Będę wracać do przebogatej tresci i ciekawych zdjęć. Parę dni temu bylam tam, bardzo krótko, teraz przeżywam kazdy szczegół, nie wspominam, tylko uczę się… Pozdrawiam. Ela
Tomek
@Małgorzato, takie zdjęcia można zrobić wcześnie rano, kiedy ulice nie są jeszcze zatłoczone, a światło jest najlepsze. Oczywiście statyw to podstawa. Zdjęcie ul. Św. Heleny wykonałem o 5:30 rano pod koniec maja. W Jerozolimie spędziłem 40 dni.
Bardzo dziękuję wszystkim za komentarze i pozdrawiam serdecznie.
Roman
Przychylam się do komentarzy odnośnie fotografii i opisów, są bardzo piękne. Jeśli mi wolno zapytać gdzie można zobaczyć fotografie i przeczytać opisy miejsc odnośnie regionu Jeziora Galilejskiego, Góry Błogosławieństw. Interesuje mnie ten teren. Pozdrawiam, Roman
Wiesław
Dwa tygodnie temu wróciłem z Izraela. Byłem tam po raz czwarty. Przywiozłem wiele nowych i ciekawych obserwacji. To, co może zainteresować wszystkich, którzy wybierają się do tego pięknego, ciekawego i tragicznego kraju: a) kontrola na lotnisku w Tel Awiwie jest jakby nieco bardziej liberalna niż kiedyś, b) sklepy na lotnisku Ben Guriona – mega wysokie; tego kiedyś nie było. Co do wspomnianych kontroli: może kontrolerzy są bardziej liberalni i wyrozumiali wobec siwych i łysych… Dwadzieścia lat temu, gdy byłem w Erec Israel, przypatrywano mi się uważniej i pytano więcej i dłużej…
Madzik
Mega zdjęcia, biorę się za czytanie tekstu
Ula
Tomku, dziękuję za Twój tekst i zdjęcia, bardzo mi się podoba, jest nie tylko sprawozdaniem ale też własną refleksją i to jest szczególnie cenne. Byłam w Izraelu niedawno, jestem urzeczona tym krajem, wzgórza Golan, Jerozolima, góry judzkie…. Była to wycieczka-pielgrzymka z biurem podróży, więc szybko i dużo naraz, takie "liźnięcie", ale mimo to wspaniale: dzięki przewodnikowi, który posiadał ogromną wiedzę i dzielił się tą wiedzą i pobudzał do myślenia, dyskusji i własnych poszukiwań-tak jak Twój tekst i piękne zdjęcia (moje nie są tak piękne jak Twoje, poza tym indywidualne poznawanie jest głębsze i też bym chciała w ten sposób poznać ten kraj ale na to bym musiała mieć wiele odwagi, dlatego najpierw z wycieczką a potem może w mniejszej grupie z przyjaciółmi bo sama się nie odważę pewnie…) To właśnie wyjazd spowodował, że teraz poszukuję, pogłębiam wiedzę o tym kraju. W ten sposób trafiłam na Twój tekst, który największe zrobił na mnie wrażenie z tego co do tej pory czytałam.
Pozdrawiam Cię serdecznie! Twój tekst można czytać wiele razy i na nowo coś odkrywać
Marcin
W lutym spędziłem tydzień w Jerozolimie, co dla mnie wydawało się wcześniej dużym wyczynem (nie przepadam za dużymi miastami) a okazało się, że zostałbym chętnie na dłużej. Twój opis Jerozolimy pomógł nam bardzo w poznaniu tego magicznego miasta, wielkie dzięki. Na Wzgórzu Świątynnym byliśmy dwa razy, rano wejście od 7.30 do 8.30 i w południe 12.30 14.30 koniecznie!!! Nie można wejść w piątek (święto muzułmańskie) i w sobotę – szabat. Na lotnisku bardzo sprawnie ale kontrola bardzo dokładna, a przy wylocie indywidualni, jak my, przechodzili poza kolejnością
szalom
Marie
Dziękuję za spacer po Jerozolimie w Niedzielę Palmową. Zapragnęłam wczoraj pochodzić jej ulicami i kiedy widoki ze Street View mi nie wystarczyły trafiłam na Twój blog. Mi bardzo się podoba taka intelektualna i delikatna fotografia i komentarz.
Życzę pomnażania talentu,
Marie
Halina
Czytałam i oglądałam ponieważ wybieram się na pielgrzymkę do Ziemi Świętej. Mam nadzieję, że przewodnik choć część Pana wiedzy nam przekaże. Jestem pewna, że przeżyję piękne dni mimo gwaru i pośpiechu. Pana tekst przeniósł mnie w czasy Chrystusa (choć On ciągle jest). Proponuję Łagiewniki koło Krakowa (jeśli jeszcze Pan tam nie był). To cudowne miejsce choć nie tak bogate w historię i architekturę. Pana tekst jest poznawczy, fotografie i opis tych mniej znanych miejsc gdzie Pan był, są zachwycające dzięki temu jak je Pan pokazał. Dzięki.
Jolanta
Pięknie opisał Pan swój pobyt w Jerozolimie i innych miejscach Izraela. Przed 2 tygodniami dane było nam z mężem spędzić ponad tydzień w tym niezwykłym miejscu, a także innych które Pan opisuje. Mam bardzo podobne doświadczenia i emocje z pobytu w Jerozolimie. Oczywiście nie dane mi było tyle wrażeń z racji krótszego pobytu w poszczególnych miejscach, ale pojechałam tam przygotowana teoretycznie, co ułatwiło mi zrozumienie na miejscu pewnych zjawisk. Jerozolima urzekła mnie… zapachami, smakami, wielokulturowością. Chociaż trochę pozwoliła zrozumieć zawiłości historyczne, polityczne, religijne… Mieszkaliśmy w Betlejem (bezpiecznie), Tyberiadzie. Zgadzam się się z Panem, że to mur dzielący Autonomię Palestyńską robi wrażenie. Bazylika Grobu Pańskiego – miejsce niezwykłe, mistyczne… Pragnie się tam wrócić… Dzięki Pana wspomnieniom odwiedziłam te niezwykłe miejsca jeszcze raz i jest to dla mnie niezwykłe, że w podobny sposób je odbieram. Dziękuję za te wspomnienia. Wiedeń także bardzo lubię, zwłaszcza spacery po tamtejszych parkach, koncerty, muzea i kawę. Mieszka tam naszą rodzina, u której mamy okazję bywać.
Krystyna
Wspaniała, bardzo ciekawa opowieść. Miałam szczęście kilkanaście razy odwiedzić Izrael i jestem tym krajem zafascynowana. Smutno mi tylko, że Polacy jadący na wycieczkę czy pielgrzymkę, nie mogą zobaczyć całego piękna tego kraju. Gdzie Negev? Gdzie Timna? A Bet She'an? A katakumby w Bet She'arim? A cudowne Zippori z "Galilejską Moną Lisą"? A jaskinia Soreq, Masada, miasta nabatejskie? To także trzeba oglądać. A przede wszystkim chrześcijański cmentarz na Syjonie, gdzie leży nie tylko Schindler, ale przede wszystkim kilkudziesięciu Polaków, w tym ksiądz Pietruszka. Dziękuję za piękny, mądry i ciekawy opis i polecam Izrael jakiego nie znacie.
Ewa Krystyna
Marcin
Byłem tam. Byłem w Bazylice Grobu Świętego. Kiedy wszedłem do Świętego Kościoła rozpłakałem się ze szczęścia, że tam dotarłem. Liturgii z Golgoty i zapach kadzidła z bazyliki nie zapomnę do końca życia. Byłem na Mszy na Kalwarii, dotknąłem skały Golgoty, przyjąłem komunię pod postaciami Chleba i Wina, ucałowałem relikwię Prawdziwego Krzyża. Cóż piękniejszego może spotkać chrześcijanina? Moje skarby z Jerozolimy to dwa listki oliwne z Ogrodu Getsemani, ziemia i skały z Jerozolimy, jarmułka którą miałem na głowie pod Ścianą Płaczu.
Yulia
Byłam w Jerozolimie w 2012, tuż przed świętem Rosh ha Shana. Cudowne mam wspomnienia… Wtedy dopiero zaczynałam swoją przygodę z fotografią, więc nie mam tak niesamowitych zdjęć jak u Pana, ale wrażenia, które zrobiło na mnie to Miasto, nie opuszczają mnie do dziś. Również mam relacje na swoim blogu, może kogoś zaciekawią: https://yuliyael.wordpress.com/bliski-wschod/jerozolima/
Alicja
Bardzo się cieszę, że trafiłam na ten blog. Super! Niedługo po raz czwarty wybieram się do Jerozolimy, z radością skorzystam z paru sugestii. To jest miasto, do którego po prostu się wraca, i za każdym razem jakby po raz pierwszy. Prawda?
Maria
Witam, super! Byłam w Jerozolimie w roku 2014. I ciekawostka: były w naszej grupie pielgrzymów zakonnice. Jedna z nich powiedziała nam, że w kaplicy Grobu Świętego za wiszącym na ścianie obrazkiem są drzwiczki, a za nimi skała prawdziwego Grobu Jezusa. Można je otworzyć i dotknąć skały (pod nieobecność pilnującego zakonnika oczywiście). Ja dowiedziałam się o tym po fakcie, ale koleżanka dotknęła!
Beata
Co roku spędzam w Jerozolimie Wielkanoc. W tym roku jestem w domu, w swoich 28 metrach na drugim piętrze bloku w Mińsku Mazowieckim. Wystarczy jednak, że pomyślę o Jerozolimie i już czuję zapach powietrza w Bazylice Grobu Pańskiego i odbijający się od ścian szept modlitwy, odgłosy miasta. Od czasu, kiedy pojechałam tam pierwszy raz nie odstępuje mnie uczucie, że widziałam już w życiu wszystko. Każde następne miejsce jest już tylko kolejnym pięknym miejscem.
Dziękuję za piękne zdjęcia i opis. Pozdrawiam.
Daniel
Dawno nie przeczytałem tak ciekawego tekstu w internecie o miejscu, bądź co bądź, nieznanym mi. Dziękuję.
Paw
Podziwiam zapał z jakim chciało się Panu opisać swoje doświadczenia. Dziękuję za ten trud. Mam nadzieję, że podczas mojej wycieczki Pańskie rady będą pomocne. Pzdr.
Teresa
Jestem już w wieku gdzie w ten region nie pojadę. Dzięki Panu tak jakbym to ja była na miejscu. Zdjęcia niezwykłe, ale tekst wyjątkowy. Czytając miałam wrażenie, że czuję zapach ulicy, zgiełk tłumów, kadzidła i świece – wszystko. Cudem jest móc chodzić po kamieniach Chrystusa – tak je nazwałam dawno temu. Pisze Pan lekko, z ogromnym uczuciem i szacunkiem dla miejsca, historii i mieszkańców. Dziękuję za ucztę dla duszy i oczu. Teresa.
Agnieszka
Przepiękne zdjęcia, interesujący tekst, fascynujące miasto. Panie Tomaszu gratuluję stylu i talentu fotograficznego. Bardzo zainspirował mnie Pański artykuł i nie pozostało mi nic innego jak tylko wybrać się w podróż do Jerozolimy. Pozdrawiam serdecznie.
Agnieszka 2
Dziękuję za ten piękny artykuł. Właśnie wróciliśmy z Izraela i szukam, czytam, oglądam, żeby utrwalić w sobie wrażenia i nie wychodzić tak całkiem z tego jedynego w swoim rodzaju klimatu Jerozolimy.
Jednak myślę, że parę rzeczy jest przesadzonych, na przykład czytam po raz kolejny o tych strasznych chasydach z Mea Sze’arim. Przez prawie tydzień mieszkaliśmy w bezpośrednim sąsiedztwie, a najkrótsza droga do starego miasta wiodła przez główną ulicę, właśnie Mea Shearim, którą też zwykle chodziliśmy, także po zmroku, także w szabat. Nie spotkało mnie, jako kobiety w dżinsach i jakiejś kolorowej kurtce, nawet złe spojrzenie, że o rękoczynach nie wspomnę… Głowę miałam oczywiście zakrytą, ale o żadnym ubieraniu się na czarno ani noszeniu spódnic nie było mowy… było chłodno, bo listopad :) W piątkowy wieczór słychać było śpiewy, dobiegające z mieszkań, a ulicami ganiały odświętnie ubrane dzieciaki. Przez cały szabat nie jeżdżą tu samochody, bo ulica zagrodzona jest policyjnymi barierkami, więc odświętnie ubrane rodziny przechadzają się środkiem drogi.Ale przecież w szabat nie jeździ też tramwaj po Jaffa Road, więc tam też wszyscy przechadzali się środkiem drogi. Oczywiście staraliśmy się nie przeszkadzać, nie robiliśmy zdjęć, nie zachowywaliśmy się „turystycznie”, starając się szanować zwyczaj i odrębność po prostu przechodziliśmy w swoją stronę, ale chasydzi zapytani o drogę po prostu nam ją wskazywali.
Bardzo żałuję, że nie dane mi było spotkać nikogo z „syndromem jerozolimskim” ;-) Autentyczna aura świętości i prawdziwej duchowej mocy, emanuje z kaplicy etiopskich Koptów (tych od eremów na dachu Kościoła Grobu), ale poza tym – wycieczki, wycieczki i jeszcze więcej wycieczek, robiących zdjęcia, słuchających przewodnika, żegnających się z przejęciem (albo znudzeniem) tam gdzie należy, wgapiających się w telefony i robiących selfie albo zdjęcia koleżanek w najświętszych miejscach; nie jestem przesadnie religijna, ale wiele z takich zachowań, mówiąc delikatnie, zdumiewało nas oboje.
Jeszcze nasze spostrzeżenie – wszechobecne pranie, rozwieszone na dachach, jednoczy wszystkie wyznania! :)
A jeśli następnym razem trafię do Jerozolimy (co, mam nadzieję, nastąpi szybciej niż później), to z pewnością z tym artykułem w ręce. Dziękuję raz jeszcze i serdecznie pozdrawiam. A zdjęcia – piękne!
Małgosia
Wczoraj rano wróciłam z Izraela z pielgrzymki. Mimo zmęczenia przeczytałam tę relację z Ziemi Śwętej i dzięki niej oraz zdjęciom utrwaliłam i jeszcze raz przeżyłam to co zobaczyłam. Dzięki. Pozdrawiam Małgorzata
deja vu
Byłam tam 7 lat temu i nie wszystko już dokładnie pamiętałam. Pozostało mi jednak to co najważniejsze przeżycia i wrażenie, że kilka dni byłam częścią tego najbardziej magicznego miejsca na ziemi. Słyszałam, że jak raz to poczuje będę chciała tam wracać. I tak jest chciałabym tam powrócić. Choć to miejcie zarówno niesamowite, niezwykłe, magiczne, zdumiewające jak i przerażające. Zarazem brudne, niechlujne i piekielne.Miejsce przeciwieństw, a jednocześnie uzupełnień. Miejsce jak z krainy baśni, a jednak rzeczywiste. Tę niezwykłość zabieramy stamtąd ze sobą.
Dzięki, ze przypomniałeś mi o tych wszystkich miejscach w taki własnie sposób.
To było jak deja vu.
DZiĘKI
Co Ty na to?